Boliwia, Cochabamba: Drugi brzeg

Ponad rok temu, 20 czerwca, miało miejsce nasze rozesłanie. Wtedy to oficjalnie przyjęliśmy krzyże misyjne i przyrzekliśmy nieść Chrystusa na krańce świata. Do dziś pamiętam Ewangelię z tego dnia. Mówiła ona o tym, jak Jezus uciszył burzę na jeziorze. Jednak nie ta burza wtedy była ważna, ale pierwsze słowa Jezusa, który powiedział do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Ksiądz, tłumacząc nam tę Ewangelię, powiedział, że teraz nas, tak jak swoich uczniów, Jezus zabiera w łodzi na drugą stronę, na drugi brzeg. I dla mnie tym drugim brzegiem stała się Boliwia.

Życie w Boliwii jest całkowicie inne niż w Polsce. Począwszy od klimatu, przez jedzenie, transport, kulturę, czy nawet codzienne czynności. Nie mogę powiedzieć, że jest lepsze lub gorsze, jest po prostu inne. Czasem było mi ciężko zrozumieć niektóre decyzje, czy reakcje naszych mam, a czasem im zazdrościłam, że np. potrafią się tak naprawdę cieszyć życiem, mieć czas na to, co najważniejsze, czyli czas spędzony z rodziną, przyjaciółmi. Jednak ten mój drugi brzeg przyniósł też wiele trudności. Niektórzy myślą, że wyjazd na misje to takie wakacje, bo możemy zobaczyć „inny świat”. Tak, możemy go zobaczyć, ale nie można zapomnieć, że jedziemy tam do pracy, do pomocy drugiemu człowiekowi.


Będąc w Boliwii bardzo mocno doświadczyłam Bożej Opieki i Jego wsparcia, ale jednocześnie jeszcze mocniej odczuwałam różne kryzysy. Nie raz pytałam Pana Boga- po co tu jestem? Dlaczego mnie tu posłałeś? Często także porównywałam się do innych wolontariuszy i zawsze wtedy miałam poczucie, że moja praca w Cochabambie nie ma sensu, że nie widzę jej owoców. I pewnego razu, będąc na niedzielnej Mszy Św., usłyszałam piosenkę: „Llevame donde los hombres necesiten tus palabras”, która okazała się piosenką misyjną. Jej tekst brzmiał: „Zabierz mnie tam, gdzie są ludzie potrzebujący Twoich słów, potrzebujący Twojej woli życia. Gdzie brak nadziei, gdzie brak radości, po prostu, gdzie nie znają Ciebie”. I gdy ją usłyszałam pomyślałam, że to właśnie jest moja misja. Po to przyjechałam do Boliwii. Żeby dać trochę radości naszym mamom i dzieciom, trochę wytchnienia. Żeby pokazać, że można żyć inaczej, żyć z Jezusem. Żeby, m.in. z pomocą dobrych ludzi z Polski, zbudować tam plac zabaw dla dzieci, czy odwiedzić mamy w ich domach, szpitalach. Tak pozornie proste rzeczy, a jednak w codziennym życiu człowiek o nich zapomniał.


Zdobyć zaufanie naszych mam było bardzo trudno. To kobiety gór, zamknięte w sobie, nauczone, że muszą sobie radzić same. Jednak po jakimś czasie odkryłam, że właśnie gdy wyjdzie się do nich z radością, z miłością i otwartością, one po jakimś czasie odwdzięczą się tym samym. Często rozmawiając z nimi, czułam, że robię za przysłowiową „maskotkę”, z której się śmieją. Ale nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że bariera miedzy nami powoli zanika. Tak, jak w tej piosence, niosąc radość, miłość, nadzieję. Jakąż ogromną radość przyniosły mi ostatnie trzy miesiące w Cochabambie, gdy mamy zostawały po spotkaniach, żeby dłużej porozmawiać, albo przychodziły specjalnie w inne dni, a także gdy zaczęły rozpaczać, że niedługo musimy wyjeżdżać do Polski. Albo, gdy jedna z nich, przez dwa tygodnie specjalnie dla mnie wyszywała aguayo (duża chusta), żebym mogła zabrać je do Polski i tak jak one, nosić dzieci na plecach. A także uczyła mnie, jak poprawnie to robić. Wtedy poczułam, że na prawdę jestem częścią tej boliwijskiej rodziny i że Cochabamba stała się moim drugim domem.


Nasza misja w Boliwii dobiegła końca. Już prawie miesiąc jesteśmy w Polsce. Pożegnanie w Cochabambie było dla mnie bardzo trudne. Po ponad 10 miesiącach bardzo zżyłam się z tamtejszymi ludźmi. Na ostatnim spotkaniu odbyła się Msza Św., także w naszej intencji oraz wiele podziękowań i pożegnań. Z ciężkim sercem powoli staram się zakończyć ten etap mojego życia, ale wiem, że Boliwia, Centrum św. Jana Pawła II i każda mama i dziecko na zawsze pozostaną w moim sercu. Teraz rozpoczął się trudniejszy okres- misja tu- w Polsce. Jednak po czasie spędzonym w Cochabambie jestem przekonana, że i tu Pan Bóg mnie nie zostawi, trzeba tylko dać się Mu poprowadzić i płynąć z Nim do kolejnych, nowych brzegów. Może Ty też się odważysz?