Boliwia, Cochabamba: Gość w dom, Bóg w dom

Do Centrum św. Jana Pawła II, w którym pracujemy, może przyjść każda mama, która potrzebuje pomocy.

Organizujemy dla nich spotkania, warsztaty, a czasem po prostu tylko siedzimy i rozmawiamy. To Centrum stało się dla nich „domem”, spokojnym azylem. Ale nasza misja nie dzieje się tylko w nim, wychodzimy na zewnątrz- odwiedzamy szpitale, robimy zakupy, ale też często spotykamy się z naszymi mamami w ich domach. Dzięki czemu możemy zobaczyć, jak naprawdę wygląda ich życie i ich cztery kąty, w których mieszkają.

Jak wyglądają domy w Cochabambie?

Gdy przyjechałam do Boliwii to, co mnie od razu uderzyło, to wysokie mury, którymi ogrodzone są domy. Z ulicy nie można zobaczyć praktycznie nic, jedynie dach, który wystaje ponad mur i ogromną bramę, przez którą trzeba przejść, żeby wejść do środka. Jest to zabezpieczenie przed złodziejami, których w Boliwii nie brakuje. Wewnątrz natomiast zazwyczaj nie ma zadbanego ogrodu, ale beton, czy po prostu kamienie, a często zwykła ziemia, która, gdy pada deszcz, zamienia się w ogromne błoto. Ale to, co mnie najbardziej zaskoczyło, to to, że tutaj „dom” to jedno pomieszczenie, które jest jednocześnie kuchnią i sypialnią, w którym mieszka cała rodzina. Łazienka natomiast (gdy jest) znajduje się gdzieś na zewnątrz i jest wspólna dla wszystkich mieszkańców. Z dostępem do wody też bywa różnie, w tych „lepszych” domach jest, ale jak pytamy nasze mamy, to mówią, że mają wodę np. dwa razy w tygodniu, albo znajduje się ona w jakimś zbiorniku dostępnym dla wszystkich, lub muszą ją sobie nalewać z węża ogrodowego, ale dostępna jest tylko zimna. Często także w domach nie ma drzwi i okien, a w ich miejscach wisi tylko zasłonka.


Odwiedziny u naszych mam!

Często nasze mamy mieszkają w wioskach wokół Cochabamby, natomiast te, które żyją w mieście, mają domy na obrzeżach, bo tam jest dużo taniej niż w centrum.

Pierwszą mamą, którą odwiedziłyśmy była Marianna– 16-latka, która ma już dwoje dzieci. Mieszka ze swoim chłopakiem, który pomaga jej w utrzymaniu rodziny. Gdy przeszłam próg ich domu pamiętam, że przeraziłam się. Być może dlatego, że to był pierwszy, który zobaczyłam „od środka”. Był dokładnie taki, jak opisałam wyżej domy w Boliwii. Na szczęście mieli łóżko, i to nawet piętrowe! W jednym rogu stała mała kuchenka z butlą gazową, parę talerzy i siatki z ubraniami, a w drugim był regał, a na nim zabawki dla dzieci. Nie było stołu, krzeseł, lodówki, ale dom miał drzwi, okna i nawet podłogę z płytek! I pomimo że uderzyło mnie, że w tak małym pomieszczeniu mieszkają cztery osoby, po obejrzeniu innych domów stwierdzam, że Marianna i jej rodzina żyją w naprawdę dobrych warunkach.


Inną mamą, którą odwiedziłyśmy była Faviola– mama czwórki chłopców, którą mąż zostawił już ponad półtora roku temu. Ich dom przypominał blaszak, który miał dziury pod dachem, gdzie wiało, a gdy padało, deszcz zalewał ich od środka. Nie mieli żadnych okien ani drzwi. Wyposażenie całego domu to jedno łóżko dla pięciu osób, dwa stoliki i jeden regał, gdzie było trochę ubrań i książki do szkoły. Podłoga natomiast to zimna ziemia. Faviola nam powiedziała, że w nocy, żeby nie zmarznąć, tulą się do siebie przykryci pod jednym kocem. Do czasu, gdy od naszego Centrum nie dostali kuchenki i butli gazowej, robili małe palenisko, gdzie podgrzewali wodę, którą dostępną mieli tylko dwa razy w tygodniu.


Vianca to kolejna z mam, która zaprosiła nas do siebie. Mieszka z dwoma córeczkami, chłopakiem oraz swoją młodszą siostrą. Dostać się do jej domu to był nie lada wyczyn, bowiem mieszkała na górce, gdzie pośród krzaków, błota i dużej ilości schodków znajdowały się drzwi. Jej mieszkanie przypominało składzik, gdzie było dużo niepotrzebnych sprzętów, a także niestety śmieci. Pokój w głównej mierze zajmowało łóżko, na którym spali we czwórkę. Nie było tam łazienki, dwa domy niżej był tzw. wychodek, dostępny dla wszystkich, a wodę mieli z węża ogrodowego, niestety tylko zimną. Na szczęście mieli okna, drzwi, a nawet kłódkę, która choć pozornie chroniła przed złodziejami.


Alicia to nasza ciężarna mama, którą odwiedziłyśmy pod koniec jej ciąży. Mieszka razem ze swoją mamą. Jej dom w ogóle nie przypominał domu, ale niedokończone pomieszczenie, gdzie nie ma okna, tylko dziura zasłonięta kawałkiem materiału, a drzwi to kawałek blachy. Nie miały łóżka, nawet materaca, spały na kawałku folii. Przed domem rozpalały palenisko, żeby zrobić coś do jedzenia czy podgrzać wodę. Łazienka to wychodek, a przed domem było spore składowisko rzeczy właściciela, których nie mogły użyć.

To tylko cztery historie, spośród wielu, które miałyśmy okazję poznać w Boliwii.


Co się czuje po takich wizytach?

Gdy po odwiedzinach wracałam do naszego domu zazwyczaj było mi bardzo ciężko. Nie mogłam sobie poradzić z myślami, że mam wygodne łóżko, łazienkę, ciepłą wodę – wszystko, czego oni nie mają. Bardzo często rozmawiałyśmy potem z siostrą Teresą jak możemy tym mamom pomóc. I tak zrodził się pomysł projektu „Wspieramy boliwijskie mamy”! Dzięki niemu każdej mamie mogłyśmy podarować sprzęt do kuchni – garnki, patelnie, czy kuchenki z butlami gazowymi, które umożliwią im zarabianie i utrzymanie rodziny. Także niektórym mamom pomagamy opłacać koszty wynajmu mieszkania, a np. Favioli, która mieszkała w blaszaku, znaleźliśmy nowy dom, a także zaopatrzyliśmy ją w koce oraz inne niezbędne sprzęty. I zdaję sobie sprawę, że to tylko kropla w morzu ich potrzeb, ale ogromnie się cieszę, ze choć to mogłyśmy dla nich zrobić. Dlatego z całego serca dziękujemy wszystkim darczyńcom tego projektu!

Teraz także rozumiem, dlaczego, gdy mamy do nas przychodzą, potrafią spędzić tu cały dzień, a i tak niechętnie wracają do domów. Bo milej jest być tu, gdzie mają dostęp do kuchni, łazienki, mogą wykąpać swoje dzieci, ugotować im obiad. A dla nas to też radość, bo dom to nie tylko cztery ściany, ale przede wszystkim ludzie, którzy go tworzą!


A jak z boliwijską gościnnością?

W Boliwii odwiedziłyśmy już wiele domów, nie tylko w Cochabambie, ale też na wioskach w górach, czy w tropiku. Zawsze byłyśmy miło przyjęte, często ludzie częstowali nas jakimś jedzeniem, zagadywali, pytali o nasz pobyt tu, o Polskę. A jeśli chodzi o nasze mamy, to też zawsze przyjmowały nas tak, jak umiały. My wiemy, że żyją w biedzie, więc cieszyłyśmy się, że po prostu możemy je odwiedzić. Za to gdy one przychodzą do nas, staramy się pokazać im, że są dla nas ważne i ugościć je najlepiej jak potrafimy, bo gość w dom- Bóg w dom.

Boliwijska gościnność jednak różni się bardzo od tej naszej, polskiej, ale tak, jak wiele innych rzeczy tu. Boliwia ma inną kulturę, ludzie są inni, inaczej się zachowują. Czasem jest mi trudno to przyjąć, jak gdy np. jednej mamie znalazłyśmy nowy dom, ale ona nie chciała się przeprowadzić, bo to wiązałoby się z tym, że musiałaby częściej przychodzić do Centrum, żeby tu pomagać. Często też stwierdzają, że dobrze im się żyje i nie chcą nic zmieniać- np. żeby znaleźć stałą pracę. Jednak nic nie zrobimy na siłę. Musimy uszanować ich decyzję i pomagać małymi kroczkami na tyle, na ile oni nam pozwolą. Często tego nie rozumiejąc, ale z szacunkiem do nich i zawsze otwartym sercem. To kolejna z lekcji od Pana Boga, który każdego dnia mi pokazuje, że ludzi po prostu trzeba kochać, bo jak to mówiła Matka Teresa z Kalkuty:

Nie liczy się co robimy ani ile robimy, lecz to, ile miłości wkładamy w działanie.