Sudan Południowy: Dyscyplina czy miłosierdzie?

Siedzę w szkolnym biurze księdza dyrektora. Przed chwilą przechodziłam koło szkolnej biblioteki, w której siedziało kilkoro uczniów. Zapytałam ich dlaczego tutaj są, czy nie ma w ich klasie nauczyciela. Tłumaczyli się, że mają dzisiaj test i że się do niego uczą. Niestety, nie jest to dobre wytłumaczenie - podczas lekcji powinni być na lekcji. Poprosiłam ich zatem, aby udali się do właściwych klas. Nikt mnie nie posłuchał, choć prosiłam kilka razy.

Podniosłam więc głos pytając ich, czy mam spisać ich nazwiska, poprosić nauczycieli, żeby przyszli po nich osobiście, a później przygotowali dla nich karę, czy opuszczą bibliotekę pokojowo. Spakowali się i wyszli. Poza jednym chłopcem. Ten utrzymywał, że nauczyciela nie ma. Udałam się więc do tej klasy, aby to potwierdzić. Zastałam całą klasę skupioną i jednego ucznia, tłumaczącego coś przy tablicy. Uczniowie, gdy spostrzegli się, że do nich zaglądam zaczęli mnie serdecznie zapraszać do środka. Weszłam więc, aby im pogratulować tego, jak pilnie się uczą. Bardzo się ucieszyli. Później czekałam w biurze na pewnego nauczyciela, ten się spóźniał, a był to czas przerwy obiadowej. Gdy tak siedziałam, zauważyłam, że prawie każdy przechodzący uczeń zagląda do mnie i mnie pozdrawia. Postanowiłam się przespacerować po szkole i zobaczyć jak odpoczywają nasi uczniowie. Przy okazji pozdrowiłam wielu z nich, zawiązałam komuś krawat, wypytałam czy sobie już pojedli. Zaglądnęłam komuś do książki, pooglądałam z innymi tablicę ze zdjęciami, pożartowaliśmy.

Sprawdzanie testu z matematyki
Wizyta w szkole technicznej z uczennicami ze szkoły średniej


Staramy się kochać wszystkich naszych uczniów. Staramy się nie patrzeć na ich pochodzenie, aby ich nie oceniać. Aby nie widzieć w tej niewinnej młodzieży ducha wojny, jaki słyszymy, że niesie się za niektórymi plemionami. Czasem się to udaje, czasem nie. W moim przypadku, uczniowie utrudniali mi kochanie ich, gdy rozpoczęłam naukę fizyki w klasach pierwszych. Znając już nieco poziom wiedzy z jakim uczniowie dołączają do naszego liceum, postanowiłam zrobić krótki kurs z podstaw matematyki, jako pierwszy rozdział. Pomogło mi to wyrównać poziom, przypomnieć im podstawowe zasady mnożenia i dzielenia. Tłumaczyłam im, że bez znajomości podstaw matematyki, nie zrozumieją fizyki. Jednak w każdej z klas znalazła się grupka chłopców, którym ani się śniło szanować mnie i mój pomysł. Za każdym razem, gdy przychodziłam na zajęcia na tablicy wypisane były gałęzie fizyki oraz definicja fizyki. Czytając zeszyty od poprzednich roczników widocznie zauważyli, że właśnie tymi tematami rozpoczynało się fizykę w pierwszej klasie. Jednak nie wiedzieli, że w ostatnim czasie ich rząd wydał nowe zasady, nowe podręczniki i według najnowszych wytycznych, zgodnie z ich podręcznikiem, nie ma tam czegoś takiego. Nic ich jednak nie przekonywało. Potrafili w trakcie lekcji kilka razy pytać o definicję fizyki, nie robić notatek i nie zauważać, jak ich koledzy naprawdę męczą się z mnożeniem przy tablicy. Często i oni sami zmagali się z podstawowymi obliczeniami. Sprawa rozwiązała się sama, po dwóch testach z matematyki przeszliśmy do kolejnych działów. W tamtym momencie było mi bardzo ciężko. Sytuacja początkowo była z mojej perspektywy zabawna, bo jak uczniowie mogą dyktować nauczycielowi, czego ma ich uczyć. Później okazała się być bardzo trudna, bo owa grupa chłopców wcale nie żartowała, oni wręcz żądali ode mnie zmiany nauczania. Gdy dodatkowo rozważy się mój niski wzrost, i ich często dwa metry wysokości, to, że ja jestem kobietą, a w ich kulturze nie mam decydującego głosu, można sobie wyobrazić, że momentami nie było kolorowo. Gdy np. spóźniali się na lekcje, oczekiwałam od nich wyjaśnień, lub chociaż przeprosin za spóźnienie. Zdarzało się, że stał przede mną taki wysoki młody człowiek, z dumą wypisaną na twarzy, wraz z obecnym tam drwiącym uśmiechem i nie zamierzał przeprosić. Nie mam całe szczęście w zwyczaju odpuszczać, szczególnie, gdy patrzy na nas osiemdziesięciu innych uczniów w klasie. Trwaliśmy więc tak sobie oboje w milczeniu, aż wreszcie cała klasa zmuszała chłopca do przeproszenia za spóźnienie, bo nie mogli już wytrzymać napięcia. W takich chwilach pytałam Pana Boga, jak On to widzi, czy powinnam dalej uczyć, czy raczej zając się czymś innym. Nie jestem z kamienia i choć przed moją młodzieżą starałam się wyjść z twarzą z każdej podobnej sytuacji, to jednak w sercu pozostawała rana. Gdy byłam już o krok od tego, żeby się poddać, Duch Święty podsunął mi historię walecznej Judyty ze Starego Testamentu. Znam dobrze losy tej kobiety, zawsze mi imponowała. Wiem, że była wśród mężczyzn, którzy wcale nie zamierzali jej szanować. Ona jednak pozostając sobą, wiedząc, że Pan Bóg jest po jej stronie, kontynuowała swoją misję. Kontynuowałam więc i ja.

Różnica wzrostu pomiędzy mną a moimi uczniami
Wszyscy stoją, ja kucam na krześle

Prawdopodobnie wiele moich zachowań dziwi tutejszą młodzież. Czasem nawet nie mam tej świadomości i sama, na swoje życzenie, pakuję się w kłopoty. Zostałam odpowiedzialna za wieczorne zamykanie szkoły oraz za sobotnie aktywności w szkole. Jednego wieczoru, zanim zadzwoniłam dzwonkiem ogłaszając koniec dnia, zauważyłam niewielki stos brudnych naczyń. Prawdopodobnie były to naczynia pozostałe po obiedzie dla nauczycieli. Zazwyczaj dziewczyny zmywają je, tym razem jednak leżały nieumyte, a ja, chcąc pozostawić szkołę w ładzie i porządku, poprosiłam kilku chłopców aby się z tym uporali. I jakież było moje zdziwienie. Nie mieściło im się w głowie, że mogłam ich o coś takiego poprosić i oczywiście nie zamierzali tego zrobić. Długo dyskutowaliśmy. Ich argumenty były między innymi takie, że skoro ja jestem nauczycielem fizyki, to nie mogę uczyć np. biologii, więc skoro oni są mężczyznami, to nie mogą pozmywać naczyń. Brzmi zabawnie, ale zaręczam, że moim chłopcom wcale nie było do śmiechu. Podobnie wydarzyło się w jedną z sobót, kiedy to wszyscy uczniowie przychodzą obowiązkowo, aby się uczyć we własnym zakresie. Nauczyciele również mogą wykorzystać ten czas na nadrobienie zaległych tematów. Traktujemy sobotę jako normalny szkolny dzień, tylko nieco krótszy. Obowiązuje więc, tak jak w każdy dzień tygodnia, zakaz przynoszenia telefonów komórkowych. Niektórzy uczniowie zdają się nie chcieć tego zrozumieć. Po wielu ostrzeżeniach podjęliśmy surowe kroki konfiskacji urządzeń na jeden dzień, gdy przyłapiemy uczniów na ich używaniu. Na moje nieszczęście przyłapałam ich już kilka razy, za każdym razem wnosząc o oddanie mi telefonu i udanie się w poniedziałek do dyrektora w sprawie wyjaśnień. Jeśli już uda mi się zabrać taką komórkę, właściciel nie odstępuje mnie później na krok. Proszą o miłosierdzie, próbując się wytłumaczyć, że tylko przesyłali sobie piosenkę. Ja jednak wiem, że oni potrafią tłumaczyć się długo, i że zupełnie nie szanują tego, że jestem wobec nich tak surowa. Staram się więc ucinać dyskusje. Ja ucinam, a oni kontynuują mówiąc, np. że po co to zabieram, skoro nie będę używać. Dyrektor szkoły jednej soboty przeszedł po wszystkich klasach, prosząc o oddanie mu wszystkich telefonów, zebrał ich kilkadziesiąt.

Konsultacja karty pracy podczas laboratoriów
Mnóstwo telefonów zebranych przez przez księdza podczas sobotnich zajęć

Dla równowagi chcę wspomnieć również o owocach mojej współpracy z młodzieżą. Fizyka nie należy do najłatwiejszych przedmiotów, nawet gdy uczymy się jej po polsku. Dla tej młodzieży nauka w języku angielskim to często spore wyzwanie, ponieważ nie jest to ich rodzinny język. Szybko więc moi uczniowie zaczęli się zmagać ze zrozumieniem kolejnych działów. Zawsze jednak zapraszam ich do mnie na konsultację każdych wątpliwości. Zdarza się więc, że korzystają z mojej pomocy po lekcjach. Mam wtedy możliwość przełamania barier między nami i szansę pomocy im w zrozumieniu zagadnień.
Pewnego razu, gdy rozdawałam poprawione egzaminy, część uczniów była nieobecna. W kolejnych dniach zjawiali się koło mnie w różnych porach dnia pytając: „Gdzie jest mój egzamin?” lub „Nie dostałem mojego egzaminu!”. Za każdym razem wypowiadali się w wyraźną pretensją w głosie. Całe szczęście, nabrałam już do takich sytuacji sporo dystansu, i przepraszałam ich, że nie dotarłam z ich egzaminem do ich domu. Wtedy szybko reflektowali się i lekko zmieszani pytali jeszcze raz, tym razem grzeczniej, czy mogą zobaczyć swój egzamin. Rozdawanie egzaminów to dla uczniów okazja na zdobycie dodatkowych punktów, często przez dopisanie odpowiedzi. Jeden z chłopców wrócił do mnie ze swoim egzaminem, wskazując na odpowiedź, która nie została oceniona. Nie chcąc denerwować go tym, że mu nie wierzę, zabrałam egzamin i poprosiłam, żeby w takim razie podał mi tę poprawną odpowiedź i dołożę mu owe podobno brakujące punkty. Niestety, odpowiedź nie padła, pojawiło się za to ogromne oburzenie. Chcąc abyśmy obydwoje wygrali tę sytuację, zabrałam go na bok, z dala od wszystkich zainteresowanych rozwojem sytuacji. Zapewniłam go, że jestem pewna, że zna odpowiedź. Niezależnie od tego, czy napisał ją samodzielnie na egzaminie, czy dopisał później, coś musiało mu w głowie zostać. Powiedziałam, że mamy czas, żeby się na spokojnie zastanowił. Rzeczywiście, po długich kilku minutach milczenia i z moją małą pomocą – padła poprawna odpowiedź. Wróciliśmy więc obydwoje radośni, a ja z czystym sumieniem mogłam przyznać mu wywalczone punkty.

Chłopcy podczas porannych obowiązków
Uczniowie radośnie powracający ze szkolnej Mszy Świętej

Wszystkie podobne momenty przeżywane z naszą młodzieżą jeden na jeden pozwalają mi do nich dotrzeć, czasem nawet zaprzyjaźnić się i lepiej ich rozumieć. Wiem, że początki nigdy nie są łatwe, ani dla mnie, ani dla nich. W szkole mamy ponad 400 uczniów. Pomimo tego, że sporą część z nich znam już z imienia, nie jestem wstanie z każdym z nich spędzić wystarczająco dużo czasu. Chciałabym się z nimi zaprzyjaźniać, wysłuchiwać ich, a z drugiej strony, jako część szkolnego zarządu, muszę przestrzegać zasad i egzekwować to samo od uczniów. Często więc moje interesy kłócą się ze sobą, zwyczajnie nie da się być miłym i surowym jednocześnie.

Te zmagania pewnie niewiele różnią się od zmagań każdego wychowawcy pracującego wśród młodzieży. Dla mnie to nowe doświadczenie, za które jestem ogromnie wdzięczna.

Nasi chłopcy u bramy szkoły
Wręczanie dyplomów podczas wakacyjnego przyjęcia