Gambia: Jak bardzo inna od Polski?

To ciekawe, ale po kilku tygodniach spędzonych w małej wiosce w najmniejszym kraju kontynentalnej Afryki nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Zacznę od tego co bardzo różni Gambię i Polskę.

Kultura

Kultura jest szeroko rozumianym pojęciem, skupię się jednak na relacjach. Gambijczycy są wyjątkowo otwarci i życzliwi. Przy każdym powitaniu jest się pytanym „Co słychać?”, twoje imię jest wykrzykiwane z drugiego końca ulicy, mimo że średnio wiesz przez kogo. W naszej wiosce wszyscy się znają i pozdrawiają. Od pierwszych dni czułam się tutaj jak u siebie, bo mimo innego koloru skóry traktowano nas jak „swoje”. Ludzie żyją ze sobą blisko. W Kunkujang Mariama powszechne jest też to, że kilka rodzin mieszka w jednym domu. Często mamy problem ze zrozumieniem czy ktoś jest czyjąś siostrą, czy kuzynką. Sprawy nie ułatwia też fakt, że połowa społeczności nazywa się Mendy, druga połowa Gomez, a ewentualna reszta to inne nazwiska. Można się pogubić. :D

Zahaczając jeszcze o aspekty kulturowe, nie mogę ominąć pytania, z którego moja współwolontariuszka śmiała się przez dobre pięć minut. :D Pytanie zadane oczywiście przeze mnie kilka dni po przyjeździe do Gambii – „Kto odprowadza nasze dzieci po oratorium do domu?” Odpowiedź na poniższych zdjęciach. Dziewięcioletnia Ana przynosząca sześciomiesięcznego Andrew i trójka maluchów w wieku 3-7 lat wracająca z oratorium.


Pomoc medyczna

Jeśli chodzi o Gambię, wygląda to zdecydowanie inaczej niż w Polsce. Dostęp do pomocy medycznej jest trudniejszy, szczególnie w takiej wiosce jak nasza. Nie ma takiej praktyki jak w Polsce, że każdy może pojechać do przychodni czy zadzwonić na SOR w przypadku nagłego wypadku. Każda wizyta u lekarza wiąże się z pokryciem kosztów leczenia przez chorego, bo niewiele osób ma wykupione ubezpieczenie zdrowotne. Samo dostanie się do kliniki jest dość problematyczne. Do Kunkujang Mariama raz w tygodniu przyjeżdżają siostry zakonne szpitalem mobilnym. Można wtedy zasięgnąć pomocy medycznej i poprosić o podstawowe leki. Jeśli jednak nie trafi się ze swoją dolegliwością akurat w czasie, kiedy siostry są w wiosce, trzeba się wybrać do miasta. Żaden problem wsiąść w samochód i podjechać? No jasne. Ale nie tutaj. Okej, no to autobusem. To raczej niemożliwe. Niewiele rodzin w wiosce ma w domu dostęp do bieżącej wody czy prądu, więc tym bardziej mało kto ma swój samochód. Tylko w przypadku poważnej dolegliwości organizuje się transport do kliniki do miasta.

Oprócz tego w przypadku poważnego wypadku uniemożliwiającego dalszą pracę nie dostaje się żadnych pieniędzy. Nie pracujesz = nie zarabiasz. To sprawia, że wiele chorób nie jest odpowiednio wcześnie diagnozowanych. W całej Gambii trudno także o dobrych specjalistów. Jeśli chodzi o niektóre specjalizacje, ciężko znaleźć chociażby jednego lekarza w kraju zajmującego się daną dziedziną, np. endokrynologa. Nawet podstawowe środki opatrunkowe, plastry czy bandaże są na tyle drogie, że ludzie rzadko mają domowe apteczki. To samo dotyczy szkół. Tym bardziej cieszymy się, że mogłyśmy wyposażyć w te materiały pobliskie szkoły i przedszkola.


Szkoła

System nauczania w obu krajach jest podobny, choć w Gambii klasy dzieli się od 1 do 12. Jednak różnica w liczbie uczniów w poszczególnej klasie w Polsce i Gambii jest znacząca – od 40 do 50 uczniów w klasie w Gambijskiej szkole to standard, szczególnie w starszych klasach. Co warto dodać, w zdecydowanej większości szkół w Gambii uczniowie noszą mundurki. Dotyczy to także przedszkoli.


Język

W Gambii językiem urzędowym jest język angielski. Wielu ludzi jednak nadal posługuje się lokalnymi dialektami. W Kunkujang Mariama jest to manjago. Oprócz języka angielskiego i lokalnych dialektów w całym kraju używany jest też język wolof. Wielu starszych ludzi w Gambii komunikuje się w tylko w tym języku, dlatego podczas niedzielnych mszy świętych w naszej parafii kazanie czy ogłoszenia są tłumaczone z angielskiego na wolof przez kogoś z wioski. W naszym przypadku wiązało się to z tym, że wybierałyśmy się do krawca mieszkającego kilka domów dalej przez trzy tygodnie, zanim zgrałyśmy się z kimś znajomym z wioski, kto zna i angielski, i wolof, bo krawiec mówi tylko w wolof.


Wymieniłam tutaj tylko część zaobserwowanych przez tych kilka tygodni różnic między naszymi krajami. Jest inaczej, prawda? Wiele nas różni. Ba! Różni nas znacznie więcej niż tutaj napisałam, ale mimo tak wielu kontrastów między mieszkańcami Polski i Gambii, to, co nas łączy jest ważniejsze niż to, co nas dzieli. Oczekiwania co do życia, przyzwyczajenia, formy spędzania wolnego czasu… to wszystko zostało wypracowane przez warunki w jakich żyjemy, klimat czy dostępne możliwości. Tego nie powinno się porównywać. Nauczyliśmy się spłycać definicję szczęścia do posiadania pieniędzy czy ich braku. Jednych ludzi nazywać szczęśliwszymi od drugich, bo są bogatsi w dobra materialne. Kwestie „posiadania” zostawię każdemu z nas do indywidualnego przeanalizowania. Zastanówmy się jednak, czy źle dobrany kolor serwetek do obrusu, dwie takie same sukienki na weselu, brak ulubionego smaku lodów w lodziarni czy konieczność stania w kolejce do kasy biletowej w kinie to powód do zmartwień? Czy warto tracić czas na tak przyziemne rzeczy, zamiast skupiać się na tym co naprawdę ważne? Tutaj dobrym przykładem są najmłodsi. Czy faktycznie posiadanie 30 zabawek czyni je szczęśliwszymi niż dzieci, które dzielą się kolorowankami, żeby dla każdego była przynajmniej jedna strona? Dla dzieci życie jest proste – liczy się beztroska, bezpieczeństwo i poświęcony im czas, niezależnie od tego czy jest się uczniem 50 osobowej klasy czy jedynym dzieckiem swoich rodziców.


Niezależnie od szerokości geograficznej w jakiej żyjemy, to co nas łączy, to pragnienie szczęścia – swojego i swojej rodziny. To jest możliwe tam, gdzie jest miłość. A dzielenia miłością nauczył nas Jezus Chrystus. On okazał nam ogrom miłości umierając za nas na krzyżu. Dlatego zadaniem nas wszystkich jest niesienie tej miłości wszędzie tam, gdzie jesteśmy posyłani z radością i wdzięcznością.