Ukraina: Początki są najtrudniejsze…

Moje początkowe dwa tygodnie misji przebiegały w dużym natężeniu pracy fizycznej i umysłowej. Zrozumienie dzieci ukraińskich, ich historii, problemów stanowiło chyba największe wyzwanie i było źródłem niemałej liczby frustracji i sytuacji typu "co ja robię tu..." ;)


Wytrwać w tej swojej pracy a przede wszystkim przezwyciężyć swoje perfekcjonistyczne wyobrażenia (jak ja bym chciała ustalać porządek i kierować zachowaniem dzieci) pozwoliło mi zaufanie Bogu, świadomość, że dla Niego to robię, że z Jego Miłości oraz jedno krótkie spotkanie.


Pojechaliśmy w pewną sobotę do Korostyszewa odwiedzić naszego współwolontariusza Szymona. Tuż po przyjeździe, nie spotykając nikogo na plebanii, udaliśmy się do kościoła nieopodal, by spotkać znajome twarze. Podczas krótkiej wizyty w kościele, który był prawie pusty, zagadała do nas siostra zakonna – Halina. Już po kilku minutach rozmowy wyszła ze mnie cała frustracja minionego tygodnia związana z tym, że dzieci nie rozumieją mnie tak, jak bym chciała i ja nie rozumiem ich, czyli innymi słowy są trudności wychowawcze. Siostra nadal pełna pokoju i miłości w oczach odpowiedziała:
„Spokojnie, daj się im wyszaleć, nie musisz wszystkiego kontrolować, po prostu bądź przy nich bądź…” 
Te słowa jak młot rozbiły moje ambicje realizacji swojego planu, swojej wizji, a pozwoliły dostrzec skarb w byciu obok, towarzyszeniu, miłowaniu w wolności.


Od tamtej pory dni mijały bardzo szybko i lekko. Wracałam do rady siostry Haliny chyba każdego dnia do końca mojej misji. Ten aspekt otworzył serce moje i przez to serca dzieci… A z otwartym sercem, ciepłym, przyjmującym – więcej się rozumie. Zapewniam.

Początki są najtrudniejsze… a potem to jak brat z bratem.