Cienie i blaski Afryki

Minęło już kilka dni odkąd na nowo pracuję na Summer Campie i w oratorium. Nie byo mnie przez czwarty tydzień pobytu w Afryce, ze względu na chorobę. Wszystlko zaczęło się od zwykłego bólu głowy i zmęczenia, które niasilily się na tyle, że w piątek nie mogłam uczestniczyć w SC. W niedzielę udałam się do lekarza, który przepisał mi podstawowe leki i testy oraz zaproponował przyjęcie do szpitala.

Odmówiłam, ponieważ wówczas wydawało mi się to przesadą. Jednak w poniedziałek rano stan się pogorszył na tyle, że zmieniłam zdanie i w obawie przed nieznaną chorobą i postanowiłam udacć się do szpitala. Ból byl na tyle silny i czułam nieustające zmęczenie! Z rana pojechałam do hinduskiego szpitala. Najpierw trzeba bylo wykonać podstawowe testy na malarię, tyfus i inne choroby. Pózniej odbyła się kolejna koknsultacja z lekarzem, który przegladał się w lustrze i przygladzał sobie włosy w czasie gdy objaśniałam swoje objawy choroby. Następnie czekałam jeszcze trzy godziny na przyjęcie na oddział. Wszystko od przyjazdu do zakwaterowania w pokoju zajęło cztery godziny na Izbie Przyjeć.

Szpital odbiegał trochę od poziomu polskich szpitali z najniższej półki. Wybudowany w angielskim stylu – każdy oddział w osobnym białym budynku ze spadzistym dachem. Pomiędzy budynkami palmy. Po podłodze chodziły mrówki, które od czasu do czasu ścierał mopem salowy a po ścianach od czasu do czasu przebiegała jaszczurka. Zwykłe łóżko szpitalne w pokoju, w którym leżały jeszcze dwie inne kobiety.   Światło włączone cały dzień i działający wentylator na suficie.

Przyszły pielęgniarki się mną zająć: założyły kroplówkę, co trochę potrwało i podaly antybiotyk. Wszystko to strasznie bolało! W końcu zostałam sama i zaczęłam myśleć o chorobie, samotności w szpitalu i strachu przed nieznaną choroba. Potem spalam. Pielęgniarki często przychodziły mierzyć temperaturę i ciśnienie. Cały czas były słabe wyniki. Zabrali mi też wszystkie leki jakie miałam w obawie abym nie brała ich na własną rękę.

Wieczorem odwiedzili mnie Kasia, Basia, Łukasz oraz Bosco – nasz Summer Campowy przyjaciel. Niezmiernie się ucieszyłam!

Następnego dnia czułam się już na tyle lepiej, że rozmawiałam z sąsiadkami z pokoju. Okazało się, że jedna ma cukrzycę a druga raka piersi i czeka na operację. Bardzo się jej boi, ponieważ myśli, że umrze.  Przez dwa dni do pokoju przychodzili jacyś ludzie i odbywały się modlitwy o uzdrowienie.

Ciekawie prezentuje się poziom wiedzy Sierraleończyków na temat zdrowia. Przez cały czas mojego pobytu w szpitalu pytałam się o swój stan zdrowia: temperaturę, ciśnienie, leki jakie mi podają itp. Na ból głowy chcieli mi podać tabletki przeciwbolówe. Jednak cały czas odmawialam. Pewnego razu przyszła pielęgniarka z dużą, żółtą pigułką. Na moje pytanie co to jest, odpowiedziała: morfina! Morfina na ból głowy… hm… Na koniec mojego pobytu przyszła pielęgniarka aby spytać  czy mam wykształcenie medyczne, ponieważ tak wiele wiem o medycynie!

W szpitalu spędziłam trzy dni. Po kolejnych kilku dniach spędzonych samotnie w zakonie w końcu wydobrzałam na tyle aby zaczać normalnie funkcjonować. Natomiast diagnoza jaką mi przedstawili brzmiała: tyfus lub gorączka wirusowa. Najwidoczniej musiałam się zakazić jedzeniem, może wodą z plastikowych woreczków (???), z której zrobiłam kawę, ponieważ ksiądz w tym samym czasie zapadł również na tyfus, a razem piliśmy tę kawę. To był mój drugi pobyt w szpitalu w ciągu całego życia. Z pewnością niezapomniany.  To był ciężki czas kryzysu dla mnie. Jednak dzięki pamięci wielu osób udało mi się przez niego przejść.

Na koniec dostałam rachunek (na który musiałam czekać trzy godziny!) na 800 $. Po negocjacjach z pewnym Hindusem na temat celów mojego pobytu, tutejszej pracy i branych leków w szpitalu, udało się zapłacić  455 $! Co i tak wydaje się być zdecydowanie zawyrzoną kwotą.

Akurat tak sie złożyło, że w tym samym czasie przeprowadziliśmy sie z powrotem do Fambulu, ponieważ do konwentu miała się wprowadzić nowa ekipa z europejskiego projektu „Our Issues Our Voices”. Także jest to już nasza czwarta przeprowadzka w ciągu czterech tygodni!

Magda