Dziecko

Długo to trwało zanim zebraliśmy razem wszystko, co się ostatnio działo. A w sumie działo się wiele i nic. Ubiegły miesiąc to dużo drobnych i tych trochę większych wydarzeń, a wszystkie one mają jeden wspólny mianownik – dzieci.

16-go czerwca obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Dziecka Afrykańskiego, na pamiątkę wydarzeń, jakie miały miejsce w RPA w 1976 roku. 31 lat temu w Soweto, koło Johannesburga zostało zamordowanych wiele chłopców i dziewcząt, którzy wyszli tego dnia na ulice, żądając prawa do nauki w ojczystym języku i podniesienia poziomu edukacji. Rzezi dokonała rządząca biała mniejszość, a zamieszki trwały dwa tygodnie i pochłonęły wiele ofiar.

Można powiedzieć, że w Sierra Leone dzień ten jest odpowiednikiem polskiego Dnia Dziecka. Mimo, że upamiętnia on tragedię to jest obchodzony tutaj radośnie. Główną atrakcją w każdej szkole jest wtedy pokaz filmu „Sarafina”, który opowiada o wydarzeniach sprzed 31 lat. W naszym oratorium film również był pierwszym punktem programu. Obraz wyświetlany na jednej ze ścian kościoła przyciągnął wiele dzieci i młodzieży, także deszcz przegonił wszystkich z boiska i zgromadził wewnątrz „sali kinowej”. Wraz z końcowymi napisami pojawiło się słońce i mogliśmy rozpocząć zaplanowane aktywności na zewnątrz. Były gry, konkursy z nagrodami, przedstawienie teatralne, a na koniec tańce. Było też coś słodkiego dla każdego dziecka, a przyszło ich wtedy około 300 – podobną liczbę uczestników mają przyciągnąć letnie półkolonie (Summer Camp).

Co roku na początku lipca w Sierra Leone odbywają się huczne uroczystości rozdania świadectw. Nie oznacza to jednak, że dzieci przestają się uczyć. Nauczyciele rozpoczynają wówczas swój wakacyjny biznes, pięknie nazywany letnia szkołą. W praktyce nie różni się ona niczym od zwykłej szkoły, po za tym, że pensje nauczycielskie w całości pokrywane są przez uczniów. Nie jest to bynajmniej dobrowolne – brak uczestnictwa w letniej szkole wiąże się z brakiem promocji do następnej klasy bądź wyrzuceniem ze szkoły. Więc tak naprawdę rok „akademicki” trwa 12 miesięcy. A co z wakacjami – tornistrem rzuconym w kąt, zabawami od rana do wieczora, wyjazdami gdzieś daleko w nowe miejsca, oderwaniem się od codzienności?

sierraleone_piedel_2011-08-08_1

Salezjanie we Freetown od 10 lat próbują dać dzieciom choć namiastkę wakacji, organizując letnie półkolonie. W Don Bosco Fambul już one trwają – jedne dla dzieci ulicy, drugie dla członków oratorium przy Fort Street. W naszym Youth Center przy parafii świętego Augustyna w Dwarzarku startują one 25-go lipca. Podczas czterech tygodni zaplanowane są warsztaty m.in. taneczne, bębniarskie, rysunku, robienia biżuterii czy konstruowania pojazdów z puszek i innych nikomu niepotrzebnych materiałów. Ważną częścią aktywności będą też gry różnego typu: sportowe i planszowe, indywidualne i zespołowe. Będzie też czas na to, aby porozmawiać o Bogu, coś na wzór rekolekcji albo słówka na dobranoc, a raz w tygodniu wybierać się chcemy na wycieczkę do muzeów, portu czy zoo. A wieczorem ciepły posiłek dla każdego. Hasłem tegorocznego Summer Campu jest: bawimy się, uczymy i rośniemy razem, a to wszystko bez typowej szkoły. Co więc z obowiązkowymi lekcjami w letnich szkołach? Nasze zajęcia odbywać się będą popołudniami tak, aby każdy mógł stać się częścią Campu.

Już od ponad miesiąca trwa formacja osób, które zgłosiły chęć bycia animatorami podczas półkolonii. W chwili obecnej jest ich ok. 40: młodych i starszych, nauczycieli i studentów, młodzieży szkoły średniej, członków chóru, grupy misyjnej, ministrantów, katechistów. Większość z nich aktywnie udziela się w parafii. Niedługo do naszej grupy, na czas półkolonii, dołączy jeszcze 7 wolontariuszy z Europy (nie wspomnieliśmy jeszcze, że 3 tygodnie temu przyjechał do nas wolontariusz z Włoch, Paolo, który tak jak my będzie pracował tu przez rok). Mamy nadzieję, że wszyscy wspólnie stworzymy zgrany zespół tak, aby nasze plany nie pozostały tylko na papierze. Patrzymy jednak nie tylko na ten miesiąc, ale również w przyszłość, licząc, że przynajmniej kilku animatorów pozostanie częścią budowanego oratorium.

Jednak obecnie największym naszym zmartwieniem jest niewielkie zainteresowanie samych dzieci. Spośród pożądanej liczby 300-tu, do tej pory zgłosiło się 11-tu chętnych. Nie wiemy, co jest tego przyczyną. Wydaje się, że zrezygnowanie z zajęć w ławkach, różnorodność programu i darmowy posiłek codziennie nie jest wystarczająco zachęcające. A może wiadomość o tym, czym są półkolonie nie jest do końca jasna i przekonująca, szczególnie dla rodziców? Mamy świadomość, że to, co robimy nie zawsze jest akceptowane i zgodne z oczekiwaniami. Może to sprawa mentalności, kultury. Dla wielu oratorium jest stratą czasu i rozpieszczaniem dzieci. Tutaj na pewne sprawy, jakie dla nas są oburzające patrzy się zupełnie normalnie.

sierraleone_piedel_2011-08-08_2

Normalne jest dla niektórych, że dzieci muszą pomagać w rodzinnym biznesie spędzając całe dnie na targu, zamiast w szkole. Ludzie należący do jednej z grup etnicznych – Fullah, uważają za stratę pieniędzy wysyłanie dzieci do szkoły. Całe pokolenia są analfabetami. Jedyne, co przekazywane jest z ojca na syna to sztuka handlowania. Jednym z takich przykładów jest Ibrahim, chłopiec z programu Mamy Małgorzaty. Gdyby nie to, że nauka jest darmowa, a nawet połączona z posiłkiem, prawdopodobnie nigdy nie poznałby żadnej litery.

Normalne jest, że bogatsze rodziny przyjmują pod swój dach dziewczynki z prowincji wykorzystując je do prac domowych: prania, gotowania, sprzątania, opiekowania się dziećmi. Często są to tzw. „dobrzy chrześcijanie”, którzy patrzą na to, co robią jak na wielki gest pomocy. Raz byliśmy z wizytą w jednej z takich rodzin. Ugoszczono nas coca-colą i posadzono w fotelach. Przed włączonym telewizorem siedziało dwoje dzieci, ale w domu było ich więcej. Te inne jednak nie mogły oglądać telewizji, a nawet wejść do tego pokoju. Widzieliśmy pośród nich naszą uczennicę z programu Mamy Małgorzaty. To tak, jakbyśmy zobaczyli na własne oczy bajkę o Kopciuszku, jaką mama czytywała nam na dobranoc. Ale czy w tej wersji pojawi się królewicz?

Normalne jest, że młodzież, która aplikuje do szkoły średniej (choć nie tylko), oprócz tego, że musi uzyskać wysoki wynik na egzaminie wstępnym, potrzebuje również znajomości i pieniędzy. Nauczyciele ze szkół średnich organizują dla kandydatów prywatne lekcje – odpłatne oczywiście. Korepetycje te niczemu jednak nie służą, poza stworzeniem pozoru słuszności sprawy. Jeden z naszych Summer Camp-owych animatorów – Timothy właśnie przechodzi taki proces. Jakie szanse w takiej sytuacji mają przy nim ci uczniowie, których nie stać na wspieranie podobnego biznesu? Niektóre dzieciaki wyjeżdżają daleko po za miasto do swych rodzin: braci, wujów czy ciotek. Lipiec jest idealnym momentem na spotkanie się z długo niewidzianymi bliskimi. Jednak nie tylko tęsknota pcha ich do siebie. Joseph pojechał właśnie odwiedzić swojego brata, którego widział ostatni raz przed rokiem. Na miejscu otrzyma od niego pieniądze na cały rok edukacji (czesne, materiały szkolne i mundurek). Gdyby nie zdecydował się na wyjazd sam musiałby zdobyć pieniądze…

Znów sporo czasu minęło, zanim zebraliśmy razem wszelkie wydarzenia ostatniego czasu. Po kilku tygodniach po raz kolejny zasiadamy do komputera. Coraz trudniej znaleźć chwilę, aby napisać słowo o tym, co się wydarzyło.

Przygotowania do Sumer Campu całkowicie nas pochłonęły. Spotkania z animatorami, wielogodzinne wyprawy do miasta w poszukiwaniu potrzebnych materiałów, godziny spędzone przed biurami prezesów, menedżerów firm, które prosiliśmy o wsparcie, setki wykonanych telefonów, nocne posiedzenia z Fr. Ubą i Paolem, rozmowy, ustalenia, ból głowy od oparów farby podczas malowania klasy, kilkanaście worków przesianego ryżu i wiele, wiele innych atrakcji. Praca niemożliwa do zrobienia we dwoje. Pan Bóg uczynił więc dla nas właściwą pomoc – już pisaliśmy, że od połowy czerwca jest z nami Paolo – wolontariusz z Włoch, a od 14 lipca możemy rozmawiać sobie po polsku z Kasią i Magdą (poznańskimi wolontariuszkami). Wydawało się nam, że przyjazd na tak krótki czas może być nieefektywny, ale widzimy jak bardzo dziewczyny są tu wszystkim potrzebne: dzieciakom  – ich obecność, animatorom – nowe pomysły, nam – dzielenie się obowiązkami. Podobnie z czwórką Włochów, którzy przyjechali pod koniec lipca (już w trakcie półkolonii) – Lia, Maura, Gianluca i Father Mauro. Wszyscy mają swoje miejsce, nie do zastąpienia.

sierraleone_piedel_2011-08-08_3

To jednak nie wolontariusze wykonują największą pracę, a animatorzy – ludzie stąd, którzy chcą pomagać innym. Formacja ich jest największym wyzwaniem podczas Summer Campu – jak uczynić zgrany zespół z mieszanki tak wielu osobowości, temperamentów… Tuż przed rozpoczęciem półkolonii zabraliśmy wszystkich – ponad 40 osób, do domku przy plaży na kilkudniowe „szkolenie”. Takie wyjazdy zawsze zbliżają – oderwanie się od codziennych obowiązków, wspólne zabawy, rozmowy. Liczyliśmy, że nasza grupa wzmocni się na tyle, aby pracować razem. Początek wyprawy był obiecujący, jednak szybko przygniotły nas narzekania. Jedzenie i problemy z wodą były ich głównym tematem. Czwartego dnia, po wielkiej kłótni między animatorami, z myślą o odwołaniu całego przedsięwzięcia, jakim miały być półkolonie, wróciliśmy do Freetown. Nie tylko jedzenie i woda były ogromnym problemem, ujawniły się w tym czasie głębokie podziały i wzajemne niesympatie.

Łatwo w takiej sytuacji krytykować – nie potrafiliśmy zrozumieć, dlaczego takie błahe sprawy mogą tak bardzo poróżnić ludzi – przyjaciół, wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Sami jednak odkrywamy teraz, jak trudno czasem współpracować z innymi wolontariuszami. Do tej pory byliśmy tylko we dwoje, o większości rzeczy decydowaliśmy sami. Teraz, pośród wielu odmiennych zdań trudno czasem dojść do porozumienia, znaleźć złoty środek, ustąpić w decyzji komuś innemu, tym bardziej, że jesteśmy wszyscy silnymi osobowościami, z mocno zarysowanym własnym zdaniem. Skoro my wszyscy, po tak wielu doświadczeniach z pracy wolontaryjnej, formacji praktycznej i duchowej nie potrafimy czasem być jedną drużyną, jak możemy krytykować tych ludzi, którzy są ubożsi o wiele takich doświadczeń?

Ostatecznie staliśmy się sędziami sytuacji – musieliśmy dokonać wyboru, z kim spośród 40-stki naprawdę możemy spróbować pracować. Pozostała grupa 23 osób zgodziła się kontynuować – oznaczało to, że Summer Camp odbędzie się.

I oto zaczął się – dwa tygodnie już za nami.