W kalejdoskopie dziecięcych światów…

Kolejny semestr. Szkolna proza życia…choć w zasadzie nowa grupa, z którą pracuję do prozaicznych nie należy. Grupa Ślimaczków tryska pomysłami.

Jael przesiedziała ostatnio godzinę z przyklejoną własnoręcznie na ustach, za pośrednictwem taśmy klejącej karteczką z napisem „Nie rozmawiam” zaraz  po upomnieniu, by zajęła się lekcjami.

Jhovana potrafi kopiować 1 zdanie 5 razy z wciąż nowymi błędami, za to pracuje stosunkowo szybko, jeśli tylko się ją motywuje i odwraca jej uwagę od dziejących się w sali mniejszych bądź większych szaleństw boliwijskiej dziatwy.

Nie brak też w naszej grupie męskiego przedstawiciela rodu ślimaczków – Emanuela o przydomku Ciao-me-voy (cześć-idę/spadam). Chłopiec jest naprawdę pooooooooooowolny jeśli chodzi o pisanie, ale za to jego zeszyty wyglądają bardzo, ale to bardzo ładnie, co satysfakcjonuje nauczycieli- w boliwijskim systemie edukacji stawia się na formę, niekoniecznie na treści. Czasem Emi odpływa myślami, stojąca przed nim ściana sali zamienia się w morze, a on na swej barce chwilowej refleksji przemierza dalekie krainy głębokiej kontemplacji,bądź też wielkiej pustki, bo Emi w tych momentach wygląda tak, jakby oglądał nicość. Wielką majestatyczną ciszę przerywam moim: „Emi, pisz proszę”. Chłopiec zabiera mnie do krainy swych czarnych jak węgiel, bystro błyszczących oczu i z powagą dorosłego człowieka rzecze: „Seniorita się zajmie swoją pracą. Ja myślę”. 

Z wakacji wróciła spora grupka dzieci, w tym Efraim- już nie Efraimek, bo teraz już większy, mniej niewinny i bardziej przebiegły– poszukiwacz pszczół do liczenia i gołębi, które chce z zimną krwią zabijać („Efraimku, dlaczego chcesz zabijać gołąbki?” „Bo robią kupę!”), oraz jego brat, Victor, który ostatnio znów ma fazę przejawiania sympatii poprzez chyże łaskotanie znienacka. Jannet jest jak zwykle szalona, na wdechu i wydechu śpiewa piosenki wymyślane na poczekaniu z coraz to większym zapałem. Uwielbia oblegać moje stopy, plecy, ręce przyczepiając się jak rzep i podróżując po hogarze tymże właśnie środkiem transportu- żywym wehikułem hogarowych miejsc- Karoliną.

Obiad – surówka i ziemniak polany sosem opowieści Ramonowych. Chłopiec wylewa potoki słów o bitwach z nieprzyjaciółmi swych braci i kuzynów, w które angażowano również kwiożercze psy. Opowieści o przeprawie przez góry wraz z jego mamą, napotkanej kobrze, której mama związała głowę na supeł… Ramon lubi mówić, że nic nie lubi robić. Ale ostatnio po raz pierwszy usłyszałam od chłopca, że LUBI rysować. Ten jego sekret odkryło się  już dawno, ale się nie podejrzewało, że Ramon się do tego jawnie przyzna.

Mamy też nowy nabytek- Hernan, Juan  Victor i Nicol czyli trójca nie do przebicia, nie do rozbicia- rodzeństwo o mocnych więzach emocjonalnych.

Ernan pojawił się w hogarze jako pierwszy. Ciemne plamy na nogach, rękach, twarzy tłumaczył pogryzieniem przez muchy. Ciało chłopca mówi, że miał on ciężkie przejścia, jednak pozytywne nastawienie, radość w każdej chwili, zadowolenie, gdy leży w łóżku i bawi się swoimi dłońmi (przezabawno-przedziwny widok) każą patrzeć nań jako na beztroskie, buszujące z satysfakcją w swym wyimaginowanym świecie dziecko.

Juan Victor i Nicol docierają do domu nieco później ze względu na pobyt w szpitalu.  Zniekształcone paznokcie, krwawiące, paskudne pęcherze na malutkich, dziecięcych dłoniach to owoce gorącej zemsty, a właściwie obecnego w mentalności tutejszych co- niektórych myślenia, że za kradzież obcinamy ręce, tudzież przypalić można. Matka dzieci gdzieś zniknęła, zostawiając dzieci samym sobie. Przygarnęła je sąsiadka, która padła ofiarą rzekomej kradzieży dzieciaków (choć jak twierdzi 9- Juan Victor, nie jest to prawda, 3-letnia przypalona Nicol nie wypowiadała się na ten temat).

Eran więc bawi się wieczorami w koszary chodząc pod łóżkami lub w wyobraźni zamienia dłonie w samoloty wojskowe, czasem żuje też różowy papier toaletowy i robi z tejże masy ludziki i zwierzęta („Ernan, odłóż to,  dam ci plastelinę!””A co to plastelina?”)

Victor zaś jest istnym wszech-pożeraczem. Do jego ulubionych potraw oprócz straw spożywanych przez ogół ludzkości Victor ze smakiem je kredki, szczególnie świecowe, uwielbia  też papier, który z rozkoszą przeżuwa, gdy wyrwie z zeszytu kartkę z błędami. Kto wie, może to jest sposób na bezpowrotne wyzbycie się błędów- pożreć je i przeżuwając dokładnie i wydalić bezpowrotnie? Do stołu przykleja za pomocą kleju biurowego swe dzieła – lubi rysować dom z ogromnym, spadzistym dachem, bez okien, za to ze ścianami przez które widać wszystko. Victor jak mało kto potrafi cieszyć się dźwiękami. Uwielbia gitarę i mógłby do nieskończoności bawić się  strunami, poruszając nimi według sobie tylko znanemu schematu.

Nicol odkryła za to moje drugie imię. Słyszę wciąż MI, z tym, że poprzedzone przez „MA”.

Dziewczynka w każdej zbliżającej się do niej postaci szuka mamy. Potrzebuje dużo przytulania i uwagi. Jak na 3-letnie dziecko jest niezwykle rozwinięta. Obiad uwielbia przerywać wyjściem „na siku” z ma-mi(choć tłumaczę jej że mamą nie jestem), które to wyjście zwykle kończy się dodatkową, nieco cięższą  niespodzianką. Dzięki Nicol odkryłam, że posiadanie dziecka może  być czynnością zdecydowanie absorbującą cały czas, zarówno ten wolny jak i o dziwo ten czas, którego nie ma.

Rozwój myślenia perspektywicznego –z cyklu ¨Boskie Buenos i najlepsze poludniowoamierykańskie sztuczne szczęki¨

Dom starców. Wybetonowane patio z kwiatami zasadzonymi w wiadrach z ziemią, ziemią nie czerwoną lecz czarną, jak w klasycznym polskim ogródku. Wszechobecny zapach przeżuwanej koki i widok zabarwionych przez nią na zielono zębów, tudzież opustoszałych dziąseł. Ze świata dzieci opuszczonych przechodzimy do świata opuszczonych rodziców. W młodości otoczeni gromadką dzieci teraz zupełnie sami przeżywają starość wśród żółtych murów, żółtych jak podarowany mi ostatnio kamyk– ponoć żółty jest kolorem antydepresyjnym…