Ciężki przypadek Ernesta

Tego dnia czekałem w studio na chłopaków wracających ze szkoły. Wszyscy przychodząc, rozpoczynali głośną rozmowę. Dzielili się wrażeniami z poprzedniej nocy, była wyjątkowa. Obchodziliśmy święto wszystkich urodzonych w pierwszej połowie roku. Były konfetti, DJ, lasery i …coś ekstra. Tej nocy pod czujnym okiem opiekunów z Casa Don Bosco i czujniejszym sióstr z Alberge San Jose, dwa domy zlewają się w jedno. I nie robiłoby to dużego wrażenia gdyby nie fakt, że powstały twór jest koedukacyjny. Permanentna inwigilacja nikomu nie przeszkadzała się dobrze bawić. Na to zajście chłopaki szykowali się od rana.

Mimo to nie wszyscy następnego dnia byli szczęśliwi. Ernesto wszedł do studia cicho, usiadł na swoim miejscu i wyciągnął „National Geografic” z lat dziewięćdziesiątych. Wertował kartki z twarzą pochyloną nad czasopismem, lecz wzrok miał skupiony ciągle w jednym miejscu, niefizycznym. Był wyraźnie osłabiony, twarz miał jaśniejszą niż zwykle (podejrzewam, że była blada), chorował. Następnego ranka surowo przykazał mi bym nie dawał mu pieniędzy przeznaczonych na przejazdy do szkoły i z powrotem, nawet jak będzie prosił. Było jasne, że decyduje się chodzić na piechotę. Podniósł wzrok i bez jednego słowa wytłumaczył mi dokładnie, co mu dolega. Każdego zaoszczędzonego sola przeznaczał na prezenty. Rękawiczki, słodycze, nawet zdobyty podczas zawodów miś, wszystko to czekało na nią.

Czekało, czekało i czekało. Od czasu kiedy tańczyli razem na urodzinowej dyskotece mijały już tygodnie. Wymknięcie się po kryjomu z Casa Don Bosco, by się spotkać, jest bardzo trudne, jednak do zrobienia. Aczkolwiek Dom San Jose, gdzie mieszka Jesica, to prawdziwa twierdza, nie do zdobycia szturmem. Siostry zakonne dobrze wiedzą, że mają wartościowy „towar” i strzegą go niezmiernie skrupulatnie. Ernesto zaczynał się słaniać z tęsknoty. Widząc duchowe męczarnie, przejrzałem zdjęcia z imprezy w poszukiwaniu ratunku. Znalazłem, gdzieś na drugim planie, z profilu, to nie ma znaczenia, grunt, że jest! Natchniony widokiem ukochanej kawaler wpada na pomysł, jak dostać się domu, w którym mieszka Jesica. Widział wielokrotnie, jak pakuję na auto dary do ubogich dzielnic. W głowie uknuł szczwany plan i jeszcze tego samego tygodnia jechaliśmy z pomocą do znanych nam dobrze sióstr. Przybycie kurierów z darami uprzedziła telefonem Mariezol, byliśmy kryci. Zapach pożyczonych perfum i wypranego w całości ubrania, zwiastował niebywałe święto. Dotarliśmy pod bramę twierdzy. Tylko my wiedzieliśmy, jaki jest prawdziwy cel tego przedsięwzięcia. Puls Ernesta od rana nie spadał poniżej 160 uderzeń na minutę. Teraz, gdy otwarcie jednej bramy miało ziścić sen, o którym marzyło od miesięcy, zacząłem obawiać się, czy jego serce to wytrzyma. Wjechaliśmy bardzo powoli, kilkakrotnie niechcący naciskając klakson. O naszej wizycie musiały dowiedzieć się wszystkie mieszkanki. Jeszcze tylko misternie zaparkować auto i …powoli zaczynają się zbiegać. Młody jak przyczajony ryś wypatrywał swojego ideału piękna. Obok niego torebka z podarunkami, niewiele mniejsza od worków fasoli, które zaraz mieliśmy wyładowywać. Wysiadamy, w tej chwili na horyzoncie pojawia się matka przełożona. Oboje dobrze wiemy, że nie z tą kobietą chciał się spotkać. Wyruszam więc z pozdrowieniami i zaczynam monolog, jak to dobrze się składa, ile to radości, że możemy pomóc itd. Jesici ani śladu, w dodatku Ernesto przegiął z ociąganiem się przy rozładowywaniu. Krótka uwaga przełożonej w kierunku dziewczyn i wszystkie biorą się za pakunki. Nie, nie !!! Dziewczyny to wszystko bardzo ciężkie spokojnie!- odradzałem. Wytyczne jednak były nadal realizowane. Młody barykadował przejścia ciałem, chrząkał, upuszczał worek. Robił wszystko co w jego mocy, by w końcu się pojawiła. Gdy na aucie został ostatni pakunek z fasolą podszedł i przez zaciśnięte gardło wydusił, że da przy innej okazji. Wyraźnie coś się zmieniło. Nie był jednak zrezygnowany, sparaliżowany to lepsze określenie. Widział! Pojawiła się jego miłość. Rusałka, trojańska Helena, bogini. Czekał na to tyle czasu, a teraz całe to zajście zaczyna go po prostu przerastać. Ściskając mocno jego ramię i mówię prosto w oczy:

-Bierz tego wora, co go tyle czasu szykowałeś i grzej do składziku.
-…
-Biegnij, to może być jedyna okazja!
-…
-Ernesto człowieku, rusz się ona tam czeka!
-…

I stało się to, do czego go nakłaniałem, prawie… Młody ruszył przed siebie jak szarżujący dzik. Spojrzałem do kabiny samochodu, prezenty leżą, jak leżały. Wtedy mnie olśniło. JASNA CHOLERA !!! Chyba się nie do końca się zrozumieliśmy! Ja mówiłem o wręczeniu prezentów, a jeśli one są w aucie, to o czym myślał Ernesto? I jeśli Jesica jest w takim samym stanie jak on, to jedyny hamulec na terenie ośrodka znajduje się w aucie, którym przyjechaliśmy. Niesiony adrenaliną zarzuciłem na plecy wór fasoli niczym papuciówkę i ruszyłem na ratunek, w tej sytuacji siebie samego. Mijam uśmiechnięte twarze wychowanek niczym Bachleda tyczki. Wypadam przez ostatnie drzwi na hol i patrzę w kierunku uchylonych drzwi składziku. W nim dwie postacie oddzielone cienką stróżką światła padającego z okna. Odetchnąłem z ulgą. Tym samym Ernesto i Jesica dali dowód prawdziwej miłości, zwyciężając materializm i żądze ciał jednocześnie.

Tomek