Z życia oratorium
Ponieważ usłyszałam dziś „pisz” oraz dlatego, że zrobię wszystko, żeby być wyżej na „głównej” niż Dawid i Maciek, streszczam co się działo, gdy nie pisałam, a trochę nie pisałam…
Pierwsze ważne wydarzenie, którego się obawiałam, w które mnie zaangażowali, mimo, że nie kumałam i które na szczęście się udało, to GRAN BAZAR. Czas poprzedzający pamiętną niedzielę 5 września, kiedy to miał miejsce GB spędziliśmy na liczeniu asystencji dzieci z wszystkich 5 oratoriów oraz mnożeniu asystencji na Mszy świętej przez 3, oratorio festivo i periferico przez 2, a także zamienianiu sumy zdobytych pieczątek na Boscos. Boscos, jak się łatwo domyślić, stanowi walutę emitowaną przez Bank Główny Bosconia, który w tym roku drukował czeki w kolorach niebieskim, różowym, żółtym, zielonym i łososiowym tudzież bliżej niezidentyfikowanym mieszczącym się w granicy definicji słowa beżowy. Czeki, których opieczętowanie i wypisanie kosztowało mnie nieprzespaną noc (pieczętowałam wszystkie, wypisywałam tylko dla jednego oratorium czyli 162 czeki, a na każdym 2 razy dwa imiona, 2 razy dwa nazwiska, 3 razy kwotę Boscos, w tym raz słownie) zostały rozdane po Mszy świętej rano, a tuż po 14 zaczęło się wielkie wejście. Powitanie, gry typu „cytrynowa sztafeta”, poczęstunek, a później kolejka, jakiej nie widziano w Polsce nawet za PRL i kupowanie, kupowanie i jeszcze raz kupowanie. A kupić można było prawie wszystko, od książeczek, kalendarzy, przyborów szkolnych, ubrań, po ciasteczka, ciasto czekoladowe w proszku czy puszki z makaronem. Wszystkie te rzeczy pochodziły z darów. Muchas gracias wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że 5 września był dla dzieciaków z Bosconii szczęśliwym dniem.
Dzień później przeprowadziłam wywiady i chylę czoła przed tymi dziećmi. Przytoczę listę „zakupów” Alexy: „Kupiłam bluzkę dla mojej mamy, spodnie dla braciszka, ubranko dla mojego kuzyna niemowlaka, ubranko, dla mojego braciszka, który dopiero ma się urodzić, sweter dla mnie, ciasto czekoladowe, ciasteczka, makaron w sosie pomidorowym (w puszce z Shrekiem), zeszyty i długopisy….”. Wy też jesteście pod wrażeniem? A to była zwyczajna odpowiedź większości dzieci.
Po tym dość ciężkim dniu nadszedł tydzień inny niż wszystkie poprzednie. Tydzień bez kleryka. Tydzień, w którym przeziębienie ze mną wygrało. Tydzień, w którym przeprowadziłam pierwsze spotkanie formacyjne z tzw. animatorami. Tydzień, który kosztował mnie sporo nerwów, w którym wiele myślałam nad sensem mojego pobytu tutaj, nad tym czy i co uda mi się po sobie zostawić w Bosconii. Tydzień, w którym codziennie myłam kubeczki, w którym codziennie mnie czymś zaskakiwano i musiałam się uczyć nowych rzeczy. Tydzień, z którego końcem pzeprowadziłam się do nowego pokoju, który będę dzielić z Alicją (która chyba weszła do jakieś szafy w Limie i tak ją zafascynował tamtejszy świat, że zapomniała, że jej dom jest w Piura). Tydzień, w którym na moim warsztacie z tańców integracyjnych pojawili się najstarsi oratorianie i najmłodsze oratorianki, było ciekawie. Tydzień, który minął:)
A nowy rozpoczął się wędrówką do slumsów, byprzyprowadzić dzieci na Mszę świętą (cóż, nie było już argumentu w postaci czeków). Oratorium peryferyjnym bez ks. Piotra (daliśmy radę). Porządkowaniem rzeczy pozostawionych przez poprzedniewolontariuszki (czyt. znajdowaniem skarbów i segregowaniem śmieci) i upychaniem swoich. A także cieplutkimprzytulakiem Jeana Carlosa, widokiem oczu kota z Shreka w wydaniu Jose izawiadackiego uśmiechuWilmera. Jednym słowem: oratorium żyje!