Czego brakuje w Peru?

Bogactwo naturalne tego państwa przechodzi ludzkie pojęcie. Posiada złoża najbardziej pożądanych surowców dzisiejszego świata. Rapa naftowa, gaz ziemny, złoto to „szlagiery”, które eksploatuje się w tym kraju. Obok nich matka Ziemia dzieli się z górnikami pierwiastkami tak licznymi, że ledwo starcza miejsca w tablicy Mendelejewa. Pod względem krajobrazu kraj ten mieści w sobie cały świat. Gigantyczne wybrzeże, góry, lasy, rzeki (w tym ta najważniejsza Amazonka, która przyprawia o zawrót głowy podróżników całego globu). Jak na to wszystko patrzeć przez pryzmat niedostatku?

Na pytanie stawiane młodym chłopakom: „Kim chcesz być w przyszłości?”, słyszymy różne odpowiedzi. Część mówi o stanowisku kierowniczym, zawód spawacza cieszy się dużym zainteresowaniem, konstrukcje metalowe też są na topie, operator ciężkich maszyn, kierowca. W standardzie większości wypowiedzi jest zakończenie: „w kopalni”. Duża popularność jest potwierdzeniem znaczenia przemysłu wydobywczego dla Peru. Normą jest, że osoby pracujące w tej gałęzi zarabiają więcej niż ci, którzy wykonują tą samą pracę gdzie indziej. Więc kto się kreci przy dziurach, raczej nie narzeka. Tu szukać jęku dusz próżny trud. Głębokie westchnienia od ciężaru pracy słychać za to pod granicą z Ekwadorem, w jednej z wiosek niedaleko Amazonki. Stamtąd pochodzi Italo. Proszę się jednak nie rozrzewniać, bo praca choć ciężka, jest niebywale owocna. Podczas jednej z kolacji, gdy młodzież odpoczywała jeszcze na wakacjach, mogliśmy więcej czasu spędzić ze starszymi chłopakami. Tego wieczoru właśnie Italo, jak nigdy wcześniej, zaczął opowiadać o swojej ziemi. On właśnie uświadomił mi, jak płodne jest łono peruwiańskich gruntów. Z uniesioną głową mówił: „U mnie są takie banany, że z pola po trzy się przynosi do wioski, tylko niektórzy dają redę wziąć cztery.” I nawet jeśli banany wielkości męskiego uda są tylko wytworem wyobraźni, to te owoce, które widziałem osobiście też budzą respekt. Prawdą natomiast jest, że tutejsza ziemia rodzi dużo i często. O głodzie słyszy się głównie podczas rozmów o Afryce. Pamiętać jednak trzeba, że nie każdy ma możliwość pracować w kopalni i nie wszyscy mają pola uprawne. Spora część społeczeństwa po prostu klepie biedę. Chwytając się najprostszych zajęć, takich jak drobna sprzedaż na ulicy, czy pranie ubrań. Próbują związać koniec z końcem, co często się nie udaje. Ci najczęściej narzekają na swój los i patrząc na ich sytuację, nie ma co się dziwić. Głównie mówią o braku pieniędzy i w tym upatrują swojego nieszczęścia. Zła sytuacja ekonomiczna rodziny jest przyczyną dwóch niedostatków, które ja uważam za główne braki nękające Peru. W biednych wielodzietnych rodzinach nie wszystkie dzieci mogą się uczyć. Te, które mają to szczęście, najczęściej trafiają do szkół o bardzo niskim poziomie. Kończąc naukę w takiej placówce, mają małe szanse na kontynuowanie nauki w dobrej szkole technicznej, nie mówiąc już o studiach. Ciężko jest w takich warunkach o możliwość zdobycia dobrego zawodu i wyciągnięcie swojej rodziny na wyższy poziom. Drugą bolączką, którą dostrzegam są relacje w rodzinie. Zdążyłem już sobie do tego dorobić teorię. Ciężka sytuacja materialna sprawia, że rodzice skupiają się głównie na zdobyciu paru groszy do domowego budżetu. Poświęcają więc całą swoją energię na zarabianie pieniędzy. Skupiają się na gotówce i problemach z nią związanych tak mocno, że staje się to głównym celem życia. W dodatku w wielu przypadkach nie osiągalnym w pełni. Ta frustrująca sytuacja sprawia, że dzieci schodzą na dalszy plan i praktycznie nie są wychowywane. Pozostawione same sobie szybko zaczynają się dobrze „poruszać” na ulicy, najczęściej w środowiskach kryminogennych. Co gorsza, bez wykształconych prawidłowych wzorców rodzinnych. Zakładając swoją rodzinę najprawdopodobniej będą powielali jedyny znany schemat, który wynieśli z domu. W tych dwóch aspektach widzę możliwość współpracy z Peruwiańczykami: edukacja i promowanie wartości rodzinnych. Z dobrym wykształceniem, doświadczeniem z ulicy i wsparciem w rodzinie tutejsza młodzież ma szansę stać się przykładem dobrego życia.

Po upływie kilku miesięcy zaczęliśmy też uświadamiać sobie potrzeby, których praktycznie nie jesteśmy w stanie zaspokoić. Nie tylko te nękające arequipeńską młodzież, ale również te bezpośrednio dotyczące nas. Prawdą jest, że zupełnie inny to poziom, ale chcenie jest silne. Już widzę uśmiech na twarzy Agaty, czy Marszala, którzy nie kilka miesięcy, ale lata żyją w innym kraju i kwestię tęsknoty mają obcykaną do perfekcji. Jako emigracyjne żółtodzioby pozwolimy sobie jednak przytoczyć kilka braków nękających nasze umysły i serca na postinkowskiej ziemi.

W kupie siła, tego oboje doświadczaliśmy od najmłodszych lat. Przebywanie w gronie rodziny i przyjaciół daje siłę, motywuje, cieszy. Tych ludzi brakuje nam najbardziej. Mocno przybita piątka Janka, chwilę później rewolucyjny pomysł. Nocne rozmowy w kuchni z Aliną, tuż po powrocie z pracy w Pubie Bab. Dbałość Czesława o zabezpieczenie bytu rodzinie. Energia i chęć życia Marysi, dla niej nie ma rzeczy, których zrobić się nie da. Czas spędzony z Martą, Agatą, Robertem. Te obrazy pojawiają się coraz częściej. To nasi najbliżsi, szlachta naszego życia. Idźmy dalej, by odwiedzić rodzeństwo cioteczne, ciotki, wujków. Żyją daleko, a cały czas są blisko. Wpadnijmy na chwilę do przyjaciół. Najlepiej bez zapowiedzi, nie jesteśmy na służbie, żebyśmy mieli się meldować, awizować i robić jeszcze jakieś bzdety. Jak do siebie, tak przecież jest najlepiej, tak było od zawsze. To nic, że już są dzieci, praca, kupa problemów na głowie. Niech budowle naszego życia pną się w górę w dowolnych formach, najlepiej prostych i strzelistych, ale fundamentów nie ruszajmy. Dbajmy o sprawy ważne, ale walmy przez życie z młodzieńczym jajem, tak jak do tej pory. Pomysł na wyprawę życia Kucyka, czy ostatnia propozycja Janka żeby zrobić w Arequipie bieg o „Puchar Burmistrza Miasta Augustowa”. Dla mnie to jak koleżeński policzek albo kapslowa bania na otrzeźwienie, żeby przypadkiem nie wpaść w rutynę. Do naszych ludzi tęsknimy i o nich przede wszystkim myślimy, planując powrót. Są też rzeczy mniej ważne: augustowskie jeziora, rzeki, lasy. Miejsca gdzie się wychowywaliśmy, tam gdzie czujemy się dobrze. Cisza i spokój, które niesie ze sobą piękno naszej przyrody. Bez dźwięku, którego tu brakuje. Tęskni nam się też do odrobiny stabilizacji, nie za dużej. Kawałka konta gdzie będziemy mogli wracać, pracy w określonym wymiarze godzin. Niech to będzie nawet koniec o 18, ale granica jest. Resztę dzielimy z najbliższymi. I nieco spokoju na ulicy podczas zakupów. Tak, żeby po powrocie do domu nie okazywało się, że na sześć kupionych bułek dwie są suche. Tego byśmy chcieli. A najpiękniejsze jest to, że za kilka miesięcy wszystko to mieć będziemy.

Tomek