Niby dużo, a jednak "nic więcej"

Postanowiłam pisać bloga częściej niż jest to w zwyczaju swmowym. A co! Mam dostęp do internetu, prąd Grzesiu też jest (jak na razie tylko raz zabrakło na parę godzin), więc czemu nie? Szczególnie, że mam tendencję do rozpisywania się, dlatego może lepiej częściej, żebym książek 2 razy w miesiącu nie pisała.

Dziś wtorek (odejmijcie sobie 7godzin od czasu polskiego i zrozumiecie, że nic mi się nie pomyliło) taki mój rocznicowy dzień w Peru (jestem tu już 4 tygodnie). Dzień spędzony zupełnie zwyczajnie. Rano zwiedzałam okolicę czyli roznosiłam ulotki. Chodziliśmy z animatorami od domu do domu zapraszając dzieci do oratorium (gdzie mają warunki do odrobienia zadań domowych, uprawiania sportu, wzięcia udziału w ciekawych warsztatach…), mamy na kurs szycia, a młodzież i dorosłych do szkoły technicznej. Mogłam się tym zająć przed południem, ponieważ oratorium w tym tygodniu jest otwarte tylko po południu (ze wględu na ferie zimowe).

Po skończonej pracy oglądaliśmy z animatorami zdjęcia z Polski i jakoś tak wyszło, że zaczęli mnie przekonywać żebym nie wychodziła za mąż i miała max. 2 dzieci. W Polsce też się na mnie dziwnie patrzą gdy mówię, że chcę mieć min. 3 dzieci, ale to było coś więcej, szczególnie, że rozmawiałam z osobami wierzącymi i zaangażowanymi w służbę drugiej osobie. Moje zaskoczenie ich reakcją było tym większe, że nie oswoiłam się jeszcze z peruwiańską wizją rodziny. Wczoraj np. zapytana o  liczbę rodzeństwa Lili, najpierw odpowiedziała, później przemyślała, zaczęła liczyć dokładnie i wymieniać swoje rodzeństwo, dzieci mamy, dzieci taty z kolejną kobietą. W pewnym momencie przestałam nadążać, ona zresztą też się pogubiła. Za to Karen i María chwaliły się dziś nowymi ubraniami, które przysłała im mama. Dlaczego przysłała? Ponieważ pracuje w Limie (jedyne 1050km od Piura), wychowuje je babcia, bo tato, mimo, że jest w Piura, nie mieszka z nimi. Ta historia przypomina trochę losy polskich dzieci, których rodzice pracują za granicą, obie zaś są tu często spotykane. Ks. Piotr mówi, że śluby to się tu raczej nie zdarzają. Aktualnie przygotowuje się jedna rodzina, chyba tylko dlatego, że ich syn jest w seminarium. Ach, a ja mam w sobotę poprowadzić katechezę o Bogu dobrym Ojcu… I co ja tym dzieciom powiem, że Bóg jest zupełnie innym ojcem niż ich tatusiowie?

No to może jeszcze jakaś dobra wiadomość: udało mi się dziś zapamiętać ok. 5 nowych imion i zrobić kilka metrów ludzików i serc z papieru, przygotowujemy bowiem dekoracje na urodziny kleryka, który zajmuje się oratorium.

No to chyba tyle na dziś, w najbliższym czasie postaram się trochę nadrobić stracony czas i opisać minione dni, bo naprawdę dużo się tu dzieje.

Pozdrawiam!