Filemon, żyrafy i płetwonurek, czyli welcome to Ghana!

Dziecko Poznania, dziś Chyb oraz dziecko Kłosowa, dziś Krakowa. Gdzie lecą i co będą robić, to okaże się już po wylądowaniu na ghańskiej ziemi. Dziś lektura o tym, gdzie szukać źródła i dlaczego warto czasem iść pod prąd, z szaleńcem za pan brat.

Kim jest dla Ciebie kot Filemon?
Kot Filemon – dla niektórych postać zupełnie fikcyjna, kojarzona z pięknie przez mamę opowiadanymi bajkami na dobranoc – żyje naprawdę. Tak, to szokujące. Jednak pewnego dnia to białe mruczące stworzenie wskoczyło na płotek mojego życia i teraz zbieram sierść zdarzeń. Przepraszam, garść zdarzeń z nim związanych. Pamiętasz Przyjacielu, jak przywędrował w pewnej nocnej rozmowie, choć nie po polnej drodze, ale biblijnymi ścieżkami listu św. Pawła do Filemona. Od tego czasu jest z nami. Ot, kot.

Czy pamiętasz co wydarzyło się w ostatni weekend października 2008 roku?
W tych zamierzchłych czasach, kiedy bociany zbierały się w podróż do Afryki, ja dopiero z niej wracałam myślami. Po raz pierwszy, od kiedy zetknęłam się z naszym wolontariatem, przyjechałam do Oświęcimia na weekendowe ogólnopolskie spotkanie całej SWM-owej rodziny. Nigdy nie zapomnę tego czasu. Były rozmowy o misjach, z których właśnie powróciliśmy, był czas warsztatów, ciekawych spotkań, a przede wszystkim naszych nocnych gier w typie „kombinerek”i innych „ławeczek”. Brakowało tam chyba tylko „małej chrumkającej świnki”, która zawitała w toku ewolucji weekendowych spotkań.  W Oświęcimiu był za to niezapomniany dancing in the street z wiernymi po niedzielnej Mszy Św. I co tu dużo mówić…poznałam wtedy Ciebie, Przyjacielu. Boży zamysł? Trudno wątpić.

Pewne źródła donoszą, że z niejaką Agnieszką M. zamieszasz wyjechać na rok, służyć jako wychowawca w Domu dla Chłopców Ulicy w Sunyani, w Ghanie. Czy potwierdzasz te informacje?
Gdybym zaprzeczyła, miałabym do czynienia z Wyżej Wymienioną – Tobą znaczy. Pewne źródła nie mylą się zatem i to nie mylą od roku. 6 sierpnia, zgodnie z obietnicą, która padła pewnego dnia na pewnym lotnisku, wsiądziemy razem do samolotu, by pośród chmur poszybować na drugą stronę tęczy, do niewielkiego miasteczka – Sunyani w Ghanie. Tam czeka już co najmniej gromada chłopców, którym poświęcić chcemy nasz czas, nasze serce. 365 dni to ile jego uderzeń? Dobrze, że sporo.

Skąd taka decyzja?

Mogłabym stworzyć teraz tysiące barwnych opowieści, by zaintrygować i poruszyć wartkie strumienie myśli naszych Czytelników, ale tak naprawdę odpowiedź zna tylko Ten u Góry. Taki zamiar rodził się w nas stopniowo, przez wiele miesięcy. Początkowo trudno było nawet wyobrazić sobie dwie tak różne ścieżki, łączące się w jedną. Dwa odrębne miejsca, troszkę inaczej patrzące na świat pary oczu także różnego koloru, a jednak… Okazało się – co z wiarą każdego dnia odkrywamy – że wszystko jest możliwe.
No i jest takie słowo na „p”…

Płetwonurek?
Podobne, ale akurat nie. To jest Przyjaźń.

W opisie swojej osoby napisałaś, że Ghana mogłaby graniczyć z Polską. Czy planujecie w ciągu najbliższych miesięcy jakiś przewrót geograficzny?
O tak, z pewnością. Myślę, że nie mamy innego wyjścia. Będzie to albo przewrót polityczny, związany z masowym uchodźctwem naszych Rodzin i Przyjaciół do Ghany, pod naporem tęskniących serc – wtedy drżyjcie narody, bo nawet Chicago takiej polonii nie widziało; albo też…przesuniemy troszkę Polskę na mapie. Mówię Polskę, bo pewnie większość wolałaby jednak zakosztować afrykańskiego ciepła niż pozostać w tej szerokości geograficznej, którą niejeden mróz jeszcze odwiedzi. To nic wielkiego – drobny zabieg kosmetyczny, parę pociągnięć pędzla wyobraźni i już jesteśmy obok siebie.

Dobrze, wsiądźmy jednak jeszcze raz do wehikułu czasu i powróćmy do teczek z roku 2008. Jest lipiec i sierpień. Co w tym czasie dzieje się w Afryce i jakie to ma konsekwencje dla Waszego wyjazdu?
A wtedy w całej Afryce jest…ciepło. W Ghanie natomiast, wyróżnia się radość, bijąca z kilku białych twarzy. Choć moja noga nie po raz pierwszy stanęła na Czarnym Lądzie, ten wyjazd – mój pierwszy wyjazd misyjny – całkowicie odmienił moje życie. Razem z kilkoma innymi osobami, między innymi znaną niektórym Martyną Ha., prowadziliśmy warsztaty dla młodych Ghańczyków w salezjańskiej szkole w Sunyani. Każdy dzień – jak się później okazało – był kolejną częścią układanki, zwanej Planem Najwyższego, który do dziś się realizuje. To niezwykłe doświadczenie, ta natura – jej głębia i piękno, tamci ludzie przepełnieni radością – wszystko stało się dla mnie kluczem do zrozumienia, na czym ten świat stoi. A nie stoi, bo wisi w powietrzu. Czasem do góry nogami, niestety. Dziś wiem tylko, że otworzyłam wtedy szeroko oczy. To wystarczyło.
Nie wystarczyłoby jednak z punku widzenia teraźniejszych wydarzeń , gdyby nie zupełnie podobna historia tocząca się wtedy w Zambii. Tam też, Przyjacielu, wysłano Ciebie. Świat, który otworzył się także dla Ciebie, wywołał burzę myśli, że można zrobić jeszcze więcej, że to tym razem po prostu musi trwać dłużej niż miesiąc, dwa…
I te nasze otwarte oczy dojrzały siebie, po prostu.

Teraz Ghana, dwie mamy i trzydziestu rozbójników. Przepraszam, trzydziestu synów, chciałam rzec. Jakieś obawy?
Mówią, że wariat zawsze spotka szaleńca. Jak tu więc nie mieć obaw, znając siebie?

Towar importowany z Ghany?

Widelec z kości słoniowej, który nie posiada (całkiem przydatnego) wgięcia, dzięki któremu można by liczyć na nałożenie wyczekiwanego po całym dniu kawałka mięsa i ryżu. Jego prostota powoduje ześlizgiwanie się owego pokarmu po linii prostej z powrotem do talerza. Chyba odradzam.

I ostatnie. Czy w Ghanie żyją żyrafy?

Jedna już jest. Czas na dwie następne. To już chyba, o ile dobrze pamiętam, cała grupa społeczna. Żyrafia. Czy coś. Jeszcze kaczka. Co się dziwisz?

Zapraszamy zatem do śledzenia poczynań dwóch ofiar misji, które 6. Sierpnia 2010 odpowiedzą na wezwanie z Góry: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię.

Z Anną Łożyńską próbowała rozmawiać Agnieszka Mazur
Filemon&Bonifacy company

Z braku wspólnych zdjęć oraz na dowód, że istnieją idealne duety, prezentujemy niektóre z nich.