Przezyć weekend

Jedna z ulubionych rozrywek naszych dzieci jest kopanie pilki. Jak tylko jest mozliwosc to pod drzwiami ustawia sie dluga kolejka recytujaca liste zyczen:
– Te z obrazeczkami!
– Ja chce zolta do siatkowki!
– A ja niebieska!
– Trzykolorowa!
– Ze Spidermanem!  (tej juz nie ma, bo zjadl ja pies. Jak do tego doszlo wiedza tylko dzieci, moje sledztwo jeszcze nie zostalo zakonczone calkowitym powodzeniem)
– Z Kipcioszkiem!  (tak mowi Jheannet, zamiast Cenicienta – Cinecienta)
– Ta malutka zielona (choc ja jestem przekonana, ze to zolty kolor…)
– Ja chce z rybkami!
– A dla mnie z kolcami!
– A dla mnie to wie senorita jaka! Ta co zwykle!  (????????)
Najpierw kazdy chcialby swoja, a po pieciu minutach biedne pilki leza samotnie porzucone we wszelkich mozliwych zakamarkach domu.

A jak zorganizuje sie mecz, to po boisku biegaja niezmordowanie. Dominika zawsze byla zwolennikiem siatkowki, w noge gram ja. Ostatnim razem wywalilam z boiska Jhimmiego, Ivana, Luisa i Eliseo – bo za kazdym razem, kiedy komus cos nie wyszlo nasmiewali sie z tej osoby ile wlezie. Najpierw siedli na trybunach, a kiedy dalej robili to samo, wogole (oburzeni) opuscili teren boiska. A najmilsze bylo, kiedy po kolei po jakims czasie zaczeli przychodzic, przepraszac i obiecywac, ze juz tak nie beda, zebym im tylko pozwolila grac. I faktycznie sie poprawili.
Dla mnie to granie w pilke jest dosyc skomplikowanym logistycznie procesem, bo zamiast skupic sie na tym, co czlowiek robi, co chwile trzeba schodzic z boiska, bo:
– Senorita! Bo … mnie uderzyl!
– Senorita! Bo … nie chce mnie wpuscic na hustawke!
– Senorita! … zabral mi pilke!
– Senorita! Bo … rzuca kamieniami!
– Senorita! … mnie przezywa!
– Senorita! … nie chce sie bawic, a przeszkadza!
– Aaaaaaa! Aaaaaaaa! Aaaaaaaaaa!
Konsekwencja powyzszych wypowiedzi jest opuszczenie bez uprzedzenia mojej druzyny. A ostatnio mielam dodatkowe utrudnienie, bo podszedl do mnie maly Jhoelito ze zdesperowanym stwierdzeniem:
– Senorita! Bo do mnie nikt nie podaje pilki!
Wzielam zatem malego za reke i przekonalam sie jak trudne jest kopniecie pilki z zawieszonym u lewej reki wielkookim siedmioletnim balastem. Ale przynajmniej chlopak wygladal na zadowolonego.

Weekendowymi wieczorami pasja starszych dziewczyn jest ogladanie koreanskim telenowel. Kroluja wsrod nich „Schody do nieba”, ale ja bym nigdy nie przypuszczala, ze Korea Poludniowa odnosi takie piorunujace sukcesy na polu produkcji telenowel, bo ilosc tytulow jest porazajaca. Dziewczyny rzucaja bez klopotow imionami bohaterow i nazwiskami koreanskich aktorow – niestety dla mnie jest to dzialka nie do ogarniecia.

Sobotni poranek zawsze i nieodwolalnie jest przeznaczony na sprzatanie. Ja korzystam z tej chwili, zeby tez poogarniac nasze wlosci, choc z efektem bywa roznie. Od dluzszego czasu nie moge sie wziac za odgracenie naszego przedsionka, mimo, ze niemal kazda proba przedostania sie przez niego do pokoju konczy sie wypowiedzianym na glos do siebie stwierdzeniem „Ja sie tu kiedys zabije!”, bo zaiste, kazdy krok to calkiem realne zagrozenie utraty zycia lub trwalego uszczerbku na zdrowiu.
Mam jednak nadzieje, ze przed przyjazdem Karoliny i Ali cos uda sie z tym zrobic.

W sobotnie popoludnia czasem trzeba zagonic dzieci do skonczenia zadania, czesto siedza tez i koncza dawno zaczete robotki reczne (np. wielkie obrusy na zajecia z pracy techniki), czasem zerkna na telewizor, pokopia pilke. Mozna tez isc na spacer, bo teraz juz nie pada deszcz, w porze deszczowej bylo to zdecydowanie utrudnione, z uwagi na osuwajace sie po gorach kamienie i bloto. A przed kolacja odmawiamy rozaniec.

W niedzielny poranek wszyscy idziemy na msze swieta. Czesc spiewa w chorku, piecioro siada w swoich grupach przygotowujacych sie do Pierwszej Komunii Swietej, a reszta normalnie. Niektorzy podczas mszy przysypiaja, inni rozgladaja sie wokol, ale potrafia tez wysluchac tego, co sie dzieje. Mario kiedys podczas kazania przeprowadzal przez ponad 10 minut dokladne studium mojej dloni, na celowniku jest tez czasem zegarek.
Kiedys jak wrocilam po Komunii do lawki, czteroletni Alan nie mogl usiedziec spokojnie obserwujacych procesje krzyczal do kolegow: „Chodzmy, chodzmy tez!”, kiedy ukleklam, przyjarzal mi sie dokladnie i zapytal:
– Co ty jesz?
– Pana Jezusa.
– Ja tez chce!
A innym razem patrzac w domu na obraz z Panem Jezusem spytal bezposrednio:
– To Jego jecie?

Czasem zdarzy sie, ze ktos przyjdzie w odwiedziny. Raz jacys Austriacy, raz mlodziez z jakiegos liceum, raz tzw. „unos senores”, czyli doslownie „jacys panstwo”. Zawsze przynosza mnostwo slodyczy, pobawiaz sie chwile z dziecmi. A ja sie zastanawiam ile tak naprawde z tych wizyt potem dzieci pamietaja. Choc zawsze jest to jakas rozwywka i odmiana. Bardzo fajnie np. zaanimowala popoudnie mlodziez przygotowujaca sie do bierzmowania. A zawsze juz chyba bedziemy wspominac urodziny Maritzy, kiedy to przyszli jacys ludzie, zaproszony byl tupizki balet, tanczyli, wszystko, zeby „uczcic 15 urodziny Maritzy”. Byl tylko jeden problem: nikt nie wiedzial KIM JEST MARITZA? Powtarzane przez dzieci i przez nas pytanie nie zostalo oficjanie rozjasnione, jakos na boku uslyszlaysmy, ze Maritza to dzieczynka, ktora trzy lata temu zginela w wypadku samochodowym i jej mama postanowila wszystkie jej urodziny obchodzic z dziecmi z domu dziecka. Od tego dnia kiedy tylko nie wiadomo o co chodzi (a w naszej ukochanej ojczyznie zdarza sie to nadzwyczaj czesto :) ), pierwszym pytaniem jest KIM JEST MARITZA???

Zdarzyly sie tez raz w weekend moje urodziny, wieczorne spiewanie, gryznienie czerwono-zolto-zielonego tortu w barwach ojczyzny i jedno zyczenie… zebym mogla tu kiedys wrocic…
To tyle,

mierzej