Rodzi się myśl

Tomciu, to może zaczniemy od początku. Pamiętasz, kiedy zrodziła się w Tobie pierwsza myśl o tym, aby wyjechać na projekt misyjny?

Pamiętam, było to w szkole średniej. Nie powiem, żeby od razu były to sprecyzowane plany, w jaki sposób i gdzie pomagać. Bardziej na zasadzie luźnych myśli, że dobrze było by to zrobić.

Ja też pierwszy raz pomyślałam o wyjeździe misyjnym w liceum, ale wydawało mi się to nierealne. Później na studiach poznałam osoby, które rzeczywiście wyjechały do Ugandy czy Mongolii i okazało się, że jest to możliwe.

A właściwie, to dlaczego chciałeś wyjechać?

Widzisz… mam tak, że czasem przyjdzie mi coś do głowy i od razu wiem, że to klawy pomysł. Tak było i w tym przypadku.

Już miałeś klawy pomysł, żeby wyjechać pomagać, ale sam pomysł to nie wszystko. Jak doszło do jego realizacji?

Rozumiem, że pytasz o to, co się działo do momentu kiedy wspólnie zaczęliśmy planować wyjazd?

To może opowiedz, co robiliśmy przed i co po napisaniu projektu:)

O tak… I może od razu napiszę co będzie się działo już na miejscu? Ty lisie!… Pozwolę sobie z grubsza nakreślić sytuację i oddaję pałeczkę Tobie.

Myśl o pracy na misji dojrzewała praktycznie przez okres całych studiów. Nie było mowy o wyjeździe, byłem pochłonięty nauką…;) Temat ładnie ruszył z miejsca od kiedy poznaliśmy Iwi. Przygotowywała się do pracy w Mongolii. Współpracowała z Salezjanami. W tamtym monecie nie wiele wiedziałem o tym zgromadzeniu. Stawiliśmy się na jednym spotkaniu. Dowiedziałem się, że pracują na rzecz młodzieży znajdującej się w trudnej sytuacji. To mi wystarczyło. Wiedziałem już, z kim pojedziemy. Pozostawało jeszcze pytanie, jak to zrobić. To był czas kiedy po skończonych magisterkach w Olsztynie, przeprowadziliśmy się do Krakowa. Przed oficjalnym pożegnaniem z młodością ratowałem się studiami podyplomowymi. Tu też nawiązaliśmy kontakt z Salezjanami. Dokładnie z Salezjańskim Wolontariatem Misyjnym. Mimo że organizacja podejmuje szerokie działania również w kraju, nasze stanowisko było jasne. Chcemy wyjechać. Wraz z upływem czasu coraz bardziej się w tym utwierdzałem. Początkowo pomagaliśmy jako wolontariusze. W krótkim czasie, nasza współpraca osiągnęła wymiar pełnoetatowy. Pozwoliło nam to poznać pracę misyjną od kuchni. Doświadczenie, które procentuje tu na miejscu. Środki na wyjazd pozyskaliśmy z Komisji Europejskiej. Otrzymaliśmy również wsparcie z diecezji Ełckiej.

Tak to wygląda w reporterskim skrócie. Co możesz powiedzieć o naszym projekcie? Czy przewidziane działania będą odpowiadały chłopakom?

Jeszcze dodam coś do Twojej poprzedniej wypowiedzi.

Śmiało…

Myślę, że duże znaczenie miał jeszcze dla nas wyjazd do Turynu we wrześniu 2009, gdzie uroczyście zostały nam wręczone krzyże misyjne przez generała Salezjanów ks. Pascuala Chaveza w Turynie. Bardzo wtedy poczuliśmy jedność Kościoła, zobaczyliśmy miejsca związane z ks. Bosco i poznaliśmy innych ludzi z całego świata, którzy tak jak my będą pracować w różnych zakątkach świata na rzecz innych.

Jeśli chodzi nasz projekt, to sądzę, że został on dobrze zaplanowany, ale jeszcze jest za wcześnie na dokonywanie oceny. Szkolenia medialne i warsztaty teatralne to dobry pomysł. Dodatkowo będziemy pomagać w lekcjach, organizować różne zabawy i prowadzić zajęcia sportowe. Mam nadzieję, że każdy chłopak znajdzie wśród tych proponowanych zajęć coś dla siebie, gdzie będzie mógł się rozwijać albo odpoczywać. Jednak dopiero jak poznamy podopiecznych i placówkę, to zobaczymy, jak plany mają się do rzeczywistości. Myślę, że będziemy mieli dużo pracy, że nasza pomoc jest w Arequipie potrzebna, wiem, że damy z siebie wszystko i mam nadzieję, że stworzymy dzieciakom prawdziwy dom.

Nie pozostaje nam nic innego jak tylko się o tym przekonać… Ruszajmy!

Justyna i Tomek