Miasto anonimowych ulic

Bohaterką dzisiejszego dnia jest bez wątpienia Marizol. Nie dlatego, że świętowaliśmy jej urodziny. Jest pracownikiem socjalnym w Casa Don Bosco tu w Arequipa. Dziś rano wyjechaliśmy razem na ulice miasta. Z informacji, które otrzymaliśmy od padre Fernanda wynikało, że będziemy odwiedzać domy wychowanków. I prawie tak było…
Z tą subtelną różnica, że przyszłych. W rzeczywistości na pierwszy ogień poszły szkoły. Marizol uderzała do wychowawców i dyrekcji po informacje dotyczące uczniów i potrzebne dokumenty. Odnalezienie konkretnego ucznia wymagało czasu. Kartoteki nie występują w formie elektronicznej, ale papierowej. Do tych, dodatkowo przeniknął południowo-amerykański luz. Przeglądane były świadectwa. Wygląda na to, że na celowniku są uczniowie, którzy kończą pewien etap nauczania.Tego dnia nasze poszukiwania odbyły się w dwóch etapach. Początkowo w aucie było nas czworo. Marizol, Justa i ja, kierował ex wychowanek salezjański. Ten ostatni, mimo że akurat pracował jako kierowca, znał temat od podszewki. Poszukiwanie pierwszego dziecka zakończyły się fiaskiem. Odnalezienie po adresie w rejonie, w którym się znajdowaliśmy było niemożliwe tylko dlatego, że w tym, jak i kilku innych rejonach miasta adresy po prostu nie istnieją. Obszar, o którym mowa, zajmowany jest przez tzw. Invasiones – ubogą ludność głównie z odległych obszarów Peru. Po godzinie kręcenia się pomiędzy prowizorycznymi zabudowaniami, odpuszczamy. Wrócimy tu po południu. Mamy też celny strzał. Docieramy do 12-letniego chłopaka. Dzielnica jest dobra. Jak się później dowiadujemy, chłopak na czas wakacji mieszka u ciotki. Początkowo z auta śledziliśmy przebieg sytuacji. Marizol staje przed chłopakiem i rozmowa się rozpoczyna. Młody słucha uważnie, przytakuje, odpowiadając w ten sposób na pytania. Po chwili na jego twarzy pojawia się uśmiech. Wygląda na to, że nie każdy ma szansę kontynuować naukę. Zapoznajemy się, przez najbliższy rok będziemy pracowali razem.
Po południu raz jeszcze podejmujemy próbę dostania się do pierwszego domu. Tym razem zabieramy z umówionego miejsca dodatkową pomoc. Sonia za swoją pracę też nie bierze pieniędzy. Całym sercem jest z dziećmi i młodzieżą. Sposób, w jaki pracuje, jest pełen empatii. Określenie „praca” wręcz tu nie pasuje. Ona żyje każdą strudzoną istotą. Dobrze to zaobserwowaliśmy, odnajdując poszukiwanego wcześniej chłopaka. Pytając się na rogatkach ulic o konkretne nazwisko, dotarliśmy na miejsce. Dało się wyczuć napięcie. Obie kobiety mają bardzo duże doświadczenie w pracy z ludźmi, nie ma jednak mowy o rutynie. W domu zastajemy trójkę dzieci. Dwie dziewczynki 5,10 i chłopaka 12 lat. Ojciec jest w więzieniu. Matka po prostu odeszła. Zaopiekowała się nimi piętnastoletnia kuzynka. Żyją razem w ciasnym pomieszczeniu. Mają tam sypialnię, pokój dzienny, kuchnię, wszystko. Prócz łazienki i wody. Pod pretekstem wspólnej fotografii zbieramy materiały potrzebne do udokumentowania warunków bytowych wychowanka. Podobna do poprzedniej rozmowa z młodym chłopakiem. Co uderza, przez cały czas patrzy się w oczy osoby dającej mu przepustkę do lepszego życia. Zero zakłopotania czy zmieszania. Dostał szansę i już jej nie wypuści, chłopak 12 lat. Reakcje też podobna do poprzedniej, radość. Sonia dłuższy czas rozmawia też z dziewczyną, która podjęła się opieki nad dziećmi. Obie płaczą, piętnastolatka wzięła na siebie ciężar przeznaczony dla dwóch dorosłych osób. W tej sytuacji słowa pokrzepienia muszą wystarczyć. Reszta to modlitwa.
Tomek