Ekaabo Ibadan!

Za oknami Afryka. Po wielu godzinach blakania sie po lotnisku w Dubaju i moich nieudanych probach usniecia – jestesmy! W Lagos po dlugim czekaniu na bagaz (ktory juz spisalam na straty, ale na szczescie sie odnalazl) czekala na nas Agnieszka, Francis i Blessing.

Ku naszemu zdziwieniu Afryka nie wita nas palacym sloncem, jednak upalny klimat czuc juz od pierwszego wyjscia z samolotu. Pora deszczowa zwiastuje czesto pochmurne niebo, co jednak nie jest wcale zle, bo przy sloncu naprawde ma sie wrazenie jakby sie ‘smazylo na patelni’.

Ulice w Lagos i Ibadanie przypominaja czesto slumsy, a na drogach slychac nieustanne halasy i zgielk, z racji tego, ze zamiast kierunkowskazow uzywa sie po prostu… klaksonow. Porownujac to do zwyczajow polskich, mozna by sobie pomyslec, ze pol 8-milionowego miasta zmierza na slub pary mlodej. Afryka jaka sobie wyobrazalam jest nieco rozna od tej, jaka zastalysmy, ale to nie znaczy, ze gorsza.

Pierwsza Msza Sw. po przyjezdzie odprawiona jest po angielsku przez Ojca Greguara. Kilka osob obecnych z racji tego, ze w niedziele msza bywa tu wczesnie rano i wszyscy juz dzien swiety ‘wyswiecili’. Po scianach kaplicy laza male i duze zielonozolte i jaskrawopomaranczowe jaszczurki. Pomalu zaczynamy sie oswajac i lubic naszych egzotycznych sasiadow, wylaczajac jednak z tego grona wielkie pajaki, mrowki, karaluchy i komary.

W srodku mszy gasnie swiatlo, o.Greguar kontynuuje przy swietle latarki i swieczki. To pierwszy zwiastun tego, ze NEPA (czyli prad) pojawia sie i znika kiedy chce. Zwykle jest do godziny 22.30, ale w ciagu dnia rowniez czesto go brakuje.

Plan dnia tuz przed rozpoczeciem Holiday Camp jest napiety. Od 6.00 zaczynaja sie modlitwy dla chetnych, 7.15 – msza, 7.50 – sniadanie, a od 9.30 do 13.00 konferencje i warsztaty zwiazane z edukacja, systemem prewencyjnym, odpowiedzalnoscia, motywacja. 13.00 – ‘lunch and free games & choreographies’, wiec ten czas spedzamy z grupa na zabawach, konkursach i grach. Potem jeszcze jedna konferencja, wieczorne modlitwy, rozaniec i sen.

Probuje doszukac sie (nie tylko w przyrodzie) polskich akcentow. Dzien w Afryce sam wyznacza swoj poczatek i koniec. Ok godziny 6 wstaje slonce, a zachodzi niemal rowno o 19.00. Przed 20.00 kiedy idziemy na kolacje jest tak ciemno, jak w Polsce o polnocy.

Podczas dnia, a w szczegolnosci pozna noca slychac glosne modlitwy (ktore osobiscie nazwalabym ‘zawodzeniem’) dochodzace z sasiedniego meczetu. Dzwieki rozchodza sie po calym miescie.

Jednym z elementow kultury, o ktorym zapomniec nie moge sobie pozwolic, jest afrykanska muzykalnosc. Dowiaduje sie, ze nie wszyscy Afrykanczycy maja talent do spiewania, choc znaczna wiekszosc go posiada, jednak zdecydowanie wszyscy sa bardzo muzykalni i maja niesmowite poczucie rytmu, co o dziwo nie chodzi w parze z umiejetnoscia chociazby nastrojenia gitary.
Wieczorne modlitwy przy dzwiekach konga i keyboardu – rozkosz. Czuje, ze pomimo roznic kulturowych i innych, modlimy sie tak samo.
Dziekuje Bogu za wszystkich ludzi tutaj i za tak wiele przyjacielskich gestow, jakie otrzymujemy zupelnie za darmo. Za to, co jest najcenniejsze, bo niewidoczne dla oczu. I za blogoslawione zmeczenie na koniec dnia. Ucze sie byc i przyjmowac Afryke jako dar.
Ekaabo Afryko! (czyli ‘witaj’w jezyku Yoruba). Nice to meet You!
Kamila

Od Ani: Przed rozpoczeciem obozu dla animatorow pracy w Youth Centre ciag dalszy. I obowiazkowo propaganda naszego Holiday Campu w kolejnych dzielnicachmiasta. Rozmowy z mieszkancami Ibadanu, rozprowadzanie ulotek i wykrzykiwanie ‘hasel reklamowych’ i wszelkich slow zachety przez megafon – niepowtarzalny sposob na swietowanie imienin.

Od Asi: Czas rzadzi sie tutaj swoimi prawami. Punktualnosc? Cos takiego nie istnieje!*

Nawet, gdy rozpoczecie przesunie sie o 50 min – nie jest to wielkie spoznienie, o ile w ogole nim jest… wiec czuje sie tu jak ryba w wodzie!

*za wyjatkiem Mszy Sw i modlitw, ktore o dziwo rozpoczynaja sie idealnie o czasie!

Od Agnieszki: Rejoice in the Lord Always! Takie haslo patronuje tegorocznej edycji Holiday Camp w calej prowincji. Rejoice in the Lord Always – to haslo powinno patronowac nam kazdego dnia. Czy w Nigerii czy w Polsce – rejoice!