Sudan Południowy: Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało

Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało

Tym fragmentem biblijnym zwrócił się do nas niedawno ksiądz proboszcz zmartwiony brakiem katechisty na wieczorne nauczanie dla rodziców przygotowujących się do chrztu swoich maleńkich dzieci. W naszej placówce jest kilku księży, jednak jeden był poza krajem, drugi chory, trzeci wyjechał na wieczorną Mszę Świętą do odległej kaplicy, a dodatkowo parafianie przyszli prosić o modlitwę, ponieważ ktoś umarł. Ksiądz zapytał nas, czy nie udzielilibyśmy jednej katechezy, wtedy on mógłby zająć się pogrzebem. Całe szczęście udało się tak zorganizować wieczór, że katecheza została udzielona przez księdza, a pogrzeb odbył się bardzo późnym wieczorem.
W takich momentach zastanawiamy się jak Pan Bóg nas tutaj prowadzi. Czy Jego zdaniem jesteśmy odpowiednio przygotowani, aby nauczać, czy ludzie, będą nas słuchać. Intuicja podpowiada nam, że na pewno się do tego nie nadajemy, ale wiemy też, że Pan Bóg uzdalnia tych, których powołuje. Okazało się, że tym razem nie mieliśmy głosić, ale ksiądz proboszcz chętnie przyjmie naszą pomoc następnym razem, szczególnie w temacie małżeństwa.


Nasi parafianie bardzo rzadko zawierają sakrament małżeństwa, nie oznacza to jednak, że nie ma tutaj małżeństw. Często odbywają się bowiem wesela plemienne. W tutejszej kulturze, aby zdobyć żonę należy najpierw zapłacić rodzinie coś w rodzaju posagu. Działa to jednak w odwrotną stronę niż moglibyśmy się spodziewać. Kobieta nie wnosi majątku do nowej rodziny, za to rodzina wydająca dziewczynę za mąż pobiera za nią opłatę. Waluty są różne w zależności od zamożności rodzin. Mogą to być krowy, kozy, inne zwierzęta oraz pieniądze. Często, gdy para pragnie wziąć również ślub w kościele, rodzina panny młodej podwaja cenę. Niejednokrotnie spłacanie żony odbywa się przez wiele lat, dlatego pary często rezygnują ze ślubu kościelnego. Zwyczajnie ich na to nie stać.



Nasza parafia jest pod wezwaniem świętego Wincentego a Paulo. Niedawno odbył się odpust parafialny, na który przybyło mnóstwo ludzi. Podczas uroczystości zostały udzielone dwa sakramenty: Komunia Święta oraz Bierzmowanie. Dorośli i dzieci przystąpili do sakramentów w liczbie stu osób. Kilka dni przed odpustem, podczas wieczornego różańca Jola została poproszona o zostanie świadkiem na bierzmowaniu. Ciężko opisać emocje pojawiające się w takiej chwili. To niezwykłe wyróżnienie oraz zobowiązanie. Agnes, bo tak ma na imię bierzmowana, została zapewniona o modlitwie.


Uroczystości odpustowe to całodniowe wydarzenie poprzedzone kilkudniowymi przygotowaniami. W dniu odpustu została odprawiona kilkugodzinna Msza Święta, na której oprawę muzyczną zapewniły połączone chóry parafialne z wielu kościołów. Po przerwie na obiad nastąpiła druga część wydarzenia, bogaty program kulturalny. Wspaniale było wziąć udział w tym świętowaniu. To coś pięknego móc doświadczyć tak dużej dawki południowo sudańskiej kultury. Myślimy jednak, że w tym wszystkim wydarzył się jeden konkretny moment zasługujący na zauważenie. Była to krótka chwila, małe wydarzenie w przestworzach nieba, prawie niezauważalne dla szczęśliwych, wpatrzonych w siebie parafian. Podczas udzielania sakramentu bierzmowania, gdy bierzmowani ustawieni przed ołtarzem, jeden po drugim przyjmowali Ducha Świętego, nagle, nie wiadomo skąd, nad całym zgromadzonym ludem pojawiło się mnóstwo orłów. Zaczęły krążyć nad nami tworząc piękne widowisko. Wtedy stanęły nam łzy w oczach. Jesteśmy tutaj już pół roku i jeszcze ich tyle w jednym miejscu nie spotkaliśmy. Nie spodziewaliśmy się, że Pan Bóg objawi się nam tego dnia. Jednak On przyszedł. Nie tylko w jednym widzialnym znaku namaszczenia olejem i modlitwy. Gdybyśmy jeszcze mieli jakieś wątpliwości, Duch Święty ukazał nam się pod postacią mnóstwa kołujących nad nami orłów, które po chwili zniknęły, a przybyły konkretnie na sam sakrament bierzmowania.


Wiatr wieje tam, gdzie chce, i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha.

W przygotowania odpustowe włączyliśmy się między innymi przygotowując śpiewnik dla chóru. Ostatnim etapem produkcji było zszycie kartek, tak aby utworzyły mini książeczkę. Aby to zrobić potrzebowaliśmy specjalnego długiego zszywacza, który dosięgnąłby środka kartki. Niestety, poszukiwania tej rzeczy trwały bardzo długo. Szukaliśmy po wszystkich biurach i szkołach na terenie placówki. Nie poddając się, wieczorem zawędrowaliśmy pod kościół szukać księdza proboszcza, w nadziei, że on nas naprowadzi na właściwe miejsce. Ksiądz od razu się zaangażował, powiedział, że zaraz to namierzy, potrzebuje tylko zadzwonić. W tym czasie ksiądz odbywał spotkanie z młodzieżą szykująca się do bierzmowania i pierwszej komunii świętej. Ksiądz poprosił nas zatem abyśmy podzielili się z nimi naszym doświadczeniem w tym temacie, a on załatwi dla nas ten specjalny zszywacz.
Tym sposobem znaleźliśmy się na oczach mnóstwa młodych ludzi, dzieląc się z nimi tym, jak bardzo czujemy się zaszczyceni, a zarazem niegodni tego by przyjmować Ciało Pana Jezusa w Komunii Świętej oraz co zmieniło się w naszym życiu po Bierzmowaniu. Wtedy też zrozumieliśmy, dlaczego tak długo błądziliśmy za jedną małą rzeczą, aby ostatecznie trafić do nich i Kto może być odpowiedzialny za jej zniknięcie. Zapewniliśmy naszą młodzież, aby nie byli zaskoczeni tym, gdzie niebawem przyjdzie im świadczyć o Chrystusie, gdzie Duch Święty ich powoła. Gdyby te kilka lat temu ktoś nam powiedział, że Duch Święty pośle nas do Sudanu Południowego, pewnie byśmy w to nie uwierzyli. A jednak tu jesteśmy.


Każdy bowiem, kto jest wierny w rzeczach małych, jest też wierny i w rzeczach największych.

Nasza misja jest tutaj bardzo intensywna. Pomimo wielu zajęć w szkołach i poza nimi towarzyszy nam przekonanie, że wciąż robimy za mało. Martwimy się tym, co po nas zostanie. Nieustanie staramy się weryfikować to, czy na pewno podążamy za Wolą Tego, Który nas posłał. Nie chcemy jednak zatracić się w pracy do tego stopnia, że przestaniemy zauważać człowieka. Mamy wrażenie, że zajęcia, które prowadzimy w szkołach, naprawianie sprzętu komputerowego, pomoc w parafii, nie jest ważniejsze od szczerego uśmiechu okazanemu najmniejszemu dziecku. Wręcz mamy wrażenie, że to jest nasza najważniejsza misja. Wierność w małych rzeczach. Często przebiegamy przez teren placówki w pośpiechu z jednej szkoły do drugiej, z domu do wspólnoty księży, do kościoła, na różaniec. Przy tym mijamy mnóstwo ludzi. Przez naszą placówkę dziennie przewija się kilka tysięcy osób, w tym większość to młodzież i dzieci. Czasem jesteśmy zmęczeni, a znów przychodzi nam się z kimś witać, pozdrawiać, serdecznie uśmiechać, zatrzymać się na rozmowę. A my przecież gdzieś idziemy, spieszymy się. To są właśnie te nasze małe rzeczy wymagające wierności. Staramy się zatem nie zapominać, co jest dla nas ważniejsze. A jest to zdecydowanie drugi człowiek.



Wynagrodzenie wraca do nas szybciej niż byśmy się tego spodziewali. Za samochodem, w którym jadę z miejscowymi nauczycielami rozlega się tylko moje imię. Radosne dzieci biegną krzycząc „Adam, jak się masz?” Gdy wychodzę ze szkoły, a mnóstwo dzieci wraca ze swoich zajęć, znów rozlega się moje imię, uśmiechnięte dzieci podbiegają, aby się ze mną przywitać. Nie pamiętam ich wszystkich, nie wiem, gdzie się poznaliśmy. Ale, że już się znamy to więcej niż pewne, witam się więc ze wszystkimi, ku zaskoczeniu pracowników szkoły. Niektórzy z nich mieszkają tutaj kilka lat, ale nie są zainteresowani tym, aby zaprzyjaźniać się z dziećmi. A one wszystkie tego tak bardzo potrzebują. Uwagi, uśmiechu, pozdrowienia. Często są zaskoczone, że dorosły człowiek zwraca na nie uwagę.



Przed nami wciąż połowa naszej misji. Nie wiemy gdzie jeszcze Duch Święty nas zaprosi, dokąd pośle. Pozostajemy otwarci na każdą służbę na tym salezjańskim żniwie.