Ukraina, Żytomierz: Wdzięczność
Ciągłe zmiany zasad dla podróżujących, brak znajomości języka ukraińskiego, obawy przed pracą ze 140- osobową grupą dzieci, niepewność... Wiele spraw przed wyjazdem nie potoczyło się tak, jak miało. Z głową pełną trosk i wątpliwości wyjechałam na misję, zadając sobie nieustannie pytanie: czy to mój czas na misję? Czy będę umiała służyć innym? Czy będę miała siłę?
Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Na pierwszej Eucharystii na Ukraińskiej ziemi, w drugim czytaniu usłyszałam takie słowa:
«Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny. (2 Kor 12, 7-10)
Po Mszy Świętej w moim sercu zapanował pokój. Wiedziałam, że mimo jakichkolwiek trudności sobie poradzę, że nie zostanę sama.
Pracy było naprawdę dużo. Prowadzenie świetlicy na początku i końcu dnia, czyli opieka nad dziećmi przed rozpoczęciem zajęć oraz po ich zakończeniu. Towarzyszenie i pomoc poszczególnym grupom podczas zajęć tematycznych: teatralnych, muzycznych, artystycznych czy medialnych. Organizowanie codziennie wielkiej gry, czyli wielkiego turnieju przeróżnych gier i konkursów, w której brały udział wszystkie grupy jednocześnie. Prowadzenie lekcji polskiego, na których dzieci poznawały polski alfabet, uczyły się nazw zwierząt i kolorów, a także zapisywały swoje imię po polsku. Zadania te, mimo że intensywne, sprawiały mi wiele radości i dawały ogrom satysfakcji. Napełniały moje zbiorniki energii i miłości, dawały poczucie sensu. Być może czytając to, zastanawiasz się jak to możliwe, że ogrom pracy daje energię? Albo czy to możliwe, żeby przez cały wyjazd nie było żadnego kryzysu, słabości lub zwątpienia? Otóż były. Kryzysy i zmęczenie. Kryzysy, gdy dzieci przeżywały trudne emocje, przychodziły po wsparcie, a ja nie rozumiałam, co się stało i nie potrafiłam pomóc. Zmęczenie przez zbyt krótką noc, gdy do późna obmyślaliśmy plan na wielką grę. Jednak wszystkie te słabości można było przekuć na siłę, podczas spotkania z Bogiem i współwolontariuszami na codziennej wieczornej eucharystii. Na dodatek zawsze wtedy, gdy było trudno, pojawiał się ktoś, kto wyciągał pomocną dłoń.
Pozwól, że przedstawię ci kilka osób :) Kilka osób, które może nawet o tym nie wiedzą, ale okazały się wielkim wsparciem. Jestem głęboko przekonana, że nieprzypadkowo pojawiły się w moim życiu. I na długo zostaną w moim sercu.
Pani Anna – tak mówiły do niej dzieci. Dla mnie „Anioł Stróż” wyjazdu. Była pierwszą osobą, z którą zapoznałam się po przyjeździe do Żytomierza. Kobieta o pięknym i wrażliwym sercu, wielkim poczuciu humoru. Otwarta na świat i ludzi. Nawet bariera językowa przy niej nie istniała, ponieważ mówi po ukraińsku, angielsku i polsku. Trudno wymienić sytuacje, w których była wsparciem i pomocą, nie tylko dla mnie, ale dla całej naszej grupy.
Siostra Halina – człowiek o oczach przepełnionych bożą miłością. Cierpliwa, uśmiechnięta, służąca dobrym słowem. Każda niespokojna dusza przy niej odpocznie. Spotkałam ją tylko kilka razy, a zmieniła moje myślenie o posłudze na półkoloniach. Gdy widziałyśmy się pierwszy raz, byłam zmęczona pierwszym tygodniem pracy, miałam poczucie, że brakuje mi pomysłów na spędzanie wolnego czasu z uczestnikami. Siostra po wysłuchaniu moich wątpliwości powiedziała: „po prostu z nimi bądź, sama obecność to już bardzo dużo, to są dzieci, one muszą mieć też czas się wyszaleć”. W kolejnym tygodniu już nie było we mnie napięcia, że jestem niewystarczająca.
Ira – uczestniczka półkolonii należąca do prawie najstarszej grupy. Dziewczyna o migdałowych oczach i rudych włosach. Zawsze uśmiechnięta i chętna do pomocy. Gdy mijałyśmy się na korytarzu, zawsze się przytuliła i pytała po polsku „Jak się masz Ana?”. Była moim promieniem nadziei i przykładem, że mimo słabej znajomości języka można budować relacje. A nauczenie się jednego zdania w języku innej osoby otwiera serce i przełamuje lody.
WDZIĘCZNOŚĆ to emocja, która mnie przepełnia, gdy myślę o półkoloniach w Żytomierzu. Jestem wdzięczna za każdą osobę, którą poznałam, za każdą sytuację, której doświadczyłam, za to że, miałam możliwość wyjechać na tę misję.
Ania