Boliwia: Świąteczny Tryptyk- o boliwijskich tradycjach słów kilka
Część I Wszystkich Świętych- modlitwa w nowej odsłonie
Wszystkich Świętych to szczególny czas. Przyznać trzeba, że nieco dziwnym uczuciem była tegoroczna nieobecność przy grobach członków rodziny i przyjaciół, którzy odeszli już do wieczności. W Boliwii brak znanego nam podniosłego nastroju cmentarnej zadumy jest bardzo odczuwalny. Jest inaczej, jednak w żaden sposób nie oznacza to, że gorzej. Wręcz przeciwnie, kilka aspektów tutejszego świętowania bardzo mnie zachwyciło, dlatego postaram się przemycić je po powrocie do Polski. Zapraszam Was na wspólną podróż w zakamarki mych wspomnień ze Wszystkich Świętych…
Pierwszy listopada w odróżnieniu od naszych realiów nie jest dniem wolnym. Wszyscy pracują, dzieci odwiedzają szkołę a kościół wcale nie pęka w szwach. Można pokusić się o stwierdzenie, że tutejsza tradycja łączy w sobie Wszystkich Świętych i Halloween, ale o tym dowiecie się za chwilę.
Kiedy popołudniem słońce przestaje molestować nas swoją intensywnością a zaczyna towarzyszyć nam przyjemny chłód, wyruszamy naszą żeńską grupą w poszukiwaniu ołtarzy. Asystuje nam wewnętrzny spokój, radość wspólnego marszu i rozmów oraz ciekawość tego co będzie dane nam poznać.
Znaki charakterystyczne? Czarna wstążka i otwarte drzwi.
Rodziny zmarłych przygotowują w swoich domach ołtarze poświęcone bliskim, którzy odeszli do wieczności na przestrzeni ostatnich trzech lat. Jak wygląda taki ołtarz?
W centralnym punkcie znajduje się zdjęcie zmarłego a także krzyż, bądź różaniec, zazwyczaj wypiekane z chleba. Stół ugina się od pokarmów od chleba począwszy, przez słodycze aż po alkohol. Znajduje się tam wszystko, co zmarły cenił za swego życia. Nie dziwi więc puszka piwa czy konserwa. Spotkałyśmy się nawet z niedopałkami. Jeśli mówić o kolorystyce, to dominującymi i symbolicznymi dla tego okresu kolorami były fiolet i czerń, choć nie zabrakło również drzewek stworzonych z wielobarwnych chrupek. Kreatywność ludzka nie zna granic. Obraz oddaje więcej niż słowa, zatem zobaczcie sami.
Dlaczego skojarzenie z Halloween? Czyżbyśmy maszerowały w strojach? Otóż nie. Gdy przekraczasz próg domu, a zazwyczaj robi się to całymi grupami, napotykasz na przyjazny uśmiech witającego Cię domownika. W zależności od tego, jak wiele jest innych osób, przystępujesz do stworzonego ołtarza by się pomodlić, bądź chwilę czekasz na swoją kolej. Można dostrzec tu ciekawą dyfuzję między podniosłym charakterem modlitwy a pewną lekkością i radością emanującą od zgromadzonych osób. W momencie, gdy zostaje dopełniony ceremoniał modlitwy, możemy spocząć na przygotowanych krzesełkach w oczekiwaniu na mały poczęstunek. Zależny jest on od domowników: czasami sok, czasami wino i drobne przekąski i zawsze torebka słodyczy na drogę w podzięce za modlitwę za duszę zmarłego. Spacerujesz więc od domu do domu, wymieniając się uśmiechami, wspólnie modląc za tych, których zabrakło na tym padole i jeszcze dostajesz w prezencie słodkości. Po całym popołudniu wracałyśmy z siatami ciastek, które po dziś dzień można napotkać w naszym depozycie.
Muszę przyznać, że taka forma celebrowania Wszystkich Świętych była ciekawym doświadczeniem i skradła moje serce. Co mnie urzekło najbardziej?
Urzekło mnie poczucie wspólnoty i otwartość w modlitwie. Jest w nich radość i lekkość, której częstokroć brak na polskich cmentarzach, kiedy to każdy z przybyłych pomodli się w odosobnieniu, recytując modlitwę pod nosem. Wciąż wspominam uśmiechy, wesołe rozmowy czekających w kolejce do modlitwy, serdeczne przyjęcie gospodarzy i fakt, że nawet kiedy kogoś już z nami nie ma, sprawia że inni łączą się w działaniu. Choć wzrastałam w tradycji podniosłej modlitwy na cmentarzu, muszę przyznać, że boliwijskie doświadczenie związane z tym świętem rezonuje we mnie do tej pory.
Kolejny dzień, znany u nas jako Dzień Zaduszny, to czas odwiedzania cmentarzy. Ciekawym jest, że w obrębie jednej miejscowości możemy spotkać się z różnymi formami celebrowania. Cmentarz, który miałam możliwość odwiedzić, dał się poznać jako pełen kolorów i dźwięków. Zainteresowanie ogromne, liczba przybyłych adekwatna do powyższego, co oznacza, że trzeba odczekać w kolejce do wejścia. Przed cmentarzem tłok, na cmentarzu gwar. Na wstępie, jeszcze przed jakąkolwiek modlitwą, zostałam zaproszona na ławeczkę, gdzie mogłam podzielić się spostrzeżeniami, informacjami na temat polskich tradycji i skosztować trunku, którego nazwy Wam nie przytoczę. Zdecydowanie nie był to sok. Po tak miłym czasie mogłam udać się na rekonesans, by móc poczynić więcej obserwacji i przygotować kilka zdjęć dla Was.
Kilka spostrzeżeń…
Po pierwsze – głośno – gwar rozmów, pieśni i melodii wygrywanych na różnych instrumentach jest ciekawą kontrą do naszego podniosłego nastroju zadumy obleczonego w ciszę i powagę.
Po drugie – modlimy się wspólnie – zbieramy grupę modlących się i głośno zanosimy nasze modlitwy.
Po trzecie – jemy, tańczymy, konwersujemy.
Po czwarte – rewia tu jeszcze nie dotarła. Jak co roku wyczekiwałam momentu obserwacji cmentarnej mody. Z pewnością wiecie o czym mowa ;). Boliwia jest jednak od tego wolna. Choć warunki atmosferyczne znacznie bardziej adekwatne do polskich cmentarnych stylizacji uwzględniających krótkie spódniczki, to nie dopatrzyłam się wynaturzeń w tym zakresie, co bardzo mnie uradowało.
Podsumowując…
Wspólna modlitwa, radość i otwartość cechowały Wszystkich Świętych w tym roku. Warto pamiętać, że tak naprawdę po śmierci rodzimy się do wieczności ;).