Podaj farbę! Podaj pędzel!

Drodzy czytelnicy! Jedyna rzecz na którą na pewno nie mogę narzekać to NUDA. Taka rzecz tu nie istnieje.

Pewnego październikowego popołudnia w naszym domu zjawiła się młoda peruwianka z malutkim synkiem. Chciała rozmawiać z ks. Ryśkiem. Jak wiele ubogich i potrzebujących, którzy słyszeli, że jest tu Ksiądz o wielkim sercu. Po pewnym czasie usłyszałem wołanie z dołu (mieszkam na 1 piętrze):

Andrés! Ven! (pol. Andrzej! Przyjdź!)

Po chwili już byłem w biurze Księdza, który zapoznał mnie z historią młodej Caroliny. Dziewczyna ma 25 lat i trójkę synów. Najstarszy ma już 6 lat, najmłodszy trochę ponad rok. Po urodzeniu ostatniego syna mąż ją zostawił (albo lepiej: uciekł przed odpowiedzialnością). To  problem wielu rodzin w Peru. W naszym Domu tylko niewielki procent chłopaków ma pełną rodzinę – mamę i tatę. Większość ma stały kontakt tylko z jednym rodzicem – najczęściej z mamą. Również z rodzeństwem często wiążą ich tylko geny mamy, ponieważ ojców mają różnych. Nie jest to reguła, jednak niestety duża część peruwiańskiej rzeczywistości.

I tak nasza Carolina poza brakiem wsparcia męża ma również inne problemy. Pierwszym jest dług do spłacenia (pożyczyła 500 soli a miała spłacić jakieś 2000 tysiące). Jednak ten problem już rozwiązaliśmy. Nasza pani prawnik – Paola wynegocjowała zredukowanie długu, który udało się z pomocą dobrych ludzi spłacić. Kolejny problem to zdrowie. Carolina ma problemy z bólami głowy. Na razie nie wiemy dlaczego, ale poszukawania rozwiązania trwają. Ostatni duży problem, którego rozwiązanie koordynuję ja z naszą psycholożką Amparo jest brak własnego miejsca do mieszkania. Na razie Carolina wynajmuje mały pokoik za prawie 200 soli (czyli jakieś 240 zł) za miesiąc. Dlatego trzeba było znaleźć coś co nie będzie pochłaniało co miesiąc takich kosztów. I tu z pomocą przyszła sama zainteresowana. Powiedziała, że jedna znajoma osoba może jej sprzedać drewniany dom z prefabrykantów za 500 soli. Pieniądze szybko się znalazły i 26 października razem z grupą naszych chłopaków wyruszyłem na krańce Limy, żeby ten drewniany domek zaimpregnować i przygotować do życia.

Już sama podróż okazała się przygodą. Najpierw prawie godzinę opuszczaliśmy centralną część Limy kierując się na północ.W tym miejscu muszę wspomnieć, że wszystkie płaskie tereny w Limie już są zagospodarowane (a jak są wolne to są bardzo drogie). Dlatego nowe domki powstają na stokach wzgórz, które otaczają miasto. Dlatego nasz samochód musieliśmy zostawić u podnóża jednego z takich wzgórz i dalej poruszać się popularną w tych regionach moto-taxi.

Kiedy dotarliśmy na miejsce zabraliśmy się do pracy. Razem z czwórką chłopaków intensywnie malowaliśmy ściany.  Sam domek to cztery drewniane ściany o wymiarach ok. 4 m na 4 m. Jest możliwość podpięcia prądu. Ale nie ma bieżącej wody ani wydzielonej kuchni czy łazienki. Wodę dostarczają cysterny, które przejezdżają przez barrios altos.

Ta praca pokazała mi, że często rzeczy, których nie chcemy robić dają najwięcej radości! Bo to była jak do tej pory moja największa przygoda w Limie :)