Już są, ale…
Od minionej środy są już z nami Jacek(na zdjęciu z prawej) i Szymon nowi wolontariusze, którzy przyjechali na nasze miejsce do Majes.
Biegamy teraz jak nakręceni razem z nimi, aby w tym krótkim czasie wprowadzić ich we wszystkie sprawy związane z ośrodkiem, robieniem zakupów, oratorium, obowiązkami… i poruszaniem się w tym Peruwiańskim gąszczu.
Na szczęście chłopaki „ogarniają” wszystko bardzo szybko więc nie powinno być większych problemów. Chociaż zdążyli ich swoje przeżyć. Szymon prawie spadł z dachu(na szczęście zdążył się złapać, a Jacka oszukano na bazarze. Kupił sałatę 3 razy drożej :). Również bardzo szybko zintegrowali się z chłopakami z internatu więc będzie dobrze!
Ich działania możecie śledzić na blogu http://majes.cetpro.blog.swm.pl/
Zabraliśmy ich też do rodziny Javiera i Edy. Niestety wiadomości od nich nie są zbyt miłe. Okazało się, że Javier został podczas powrotu do domu napadnięty przez grasującą tu szajkę.
Został sam w combi(to nazwa jeżdżących tu furgonetek rozwożących ludzi) i zasnął. Jedyne co pamiętał to, że ktoś wsadzał mu rękę do kieszeni potem już nie wiele. Kiedy się obudził pozornie wszystko było normalnie. Panowie z busa powiedzieli, że czas wysiadać. Sprawdził kieszenie i wszystko było na miejscu. Więc okazało się, że to tylko sen.
Kiedy wysiadł i zaczął iść okazało się, że jednak coś się działo bo jest już dosyć późno? była godzina 21, a wsiadł do busa o 17.30 i trasa z miasta do domu zajmuje maksymalnie 1,5h. Nagle poczuł, że opada z sił i boli go cały prawy bok. Doszedł ledwo do domu i poszedł spać. Rano obudził się bez sił. Całe szczęście, że akurat w pracy, którą udało mu się ostatnio dostać są 2 tygodnie przerwy bo mógłby ją stracić.
Spojrzał na swój prawy bok i okazało się, że w okolicach wątroby czuł straszny ból podczas dotyku i była tam mała ranka jak od ukłucia grubą igłą. Udał się więc do czegoś na wzór przychodni w mieści i powiedziano mu, że jest już czwartym przypadkiem, który się zgłosił i że pobrano z jego organizmu krew i tłuszcz, który można sprzedać za dobre pieniądze, a potem firmy z europy kupują to i produkują z tego kosmetyki.
Javier pamięta mniej więcej kierowce i konduktora z busika. W Majes trwają poszukiwania tych ludzi. W innych rejonach Peru również było wiele takich przypadków i zdarzały się zgony po tego typu napadach. Na szczęście Javier dochodzi do siebie i z dnia na dzień odzyskuje siły więc jeżeli macie chwilę wspomnijcie go w swoich modlitwach, aby Pan Bóg dopomógł mu jeszcze bardziej.