Boliwia: Oratorium
– Gregorio, w przyszłą niedzielę będzie oratorium? – pyta Franciszek. Oczywiście – odpowiadam. – O ósmej, jak zawsze.
W każdą niedzielę o godzinie ósmej zaczynamy nasze spotkanie. Na sali gimnastycznej powoli gromadzą się chłopcy. Bo przychodzą głównie oni, rzadko dziewczynki. Jedni bardziej punktualnie, inni mniej.
– Co to jest? – zastanawia się Eryk, patrząc na kubek. To jest kisiel – mówię. I jemy sobie. Tak zaczynamy dzień.
Z rana mamy przeróżne aktywności. Chłopaki oczywiście jedyne co by chcieli robić, to grać w piłkę, która jest podstawowym wyposażeniem na oratorium, ale robimy też inne rzeczy. Choćby zabawy koszykarskie. Często też zdarzają się jakieś prace plastyczne. Na początku Adwentu robiliśmy wieńce, a przed Niedzielą Męki Pańskiej oczywiście palmy. Natomiast w maju, miesiącu szczególnie poświęconym Maryi, tworzyliśmy różańce.
– Ale nie możesz nałożyć jakiejkolwiek liczby koralików. – tłumaczę jednemu z chłopców.
A potem schodzimy z boiska (czasem to trochę potrwa, nim się zgromadzimy spokojnie w jednym miejscu) i wspólnie się modlimy. Nie zawsze to samo. Czasem poprzez śpiew i taniec, innym razem litanią, albo rozważając Pismo Święte. Nie identycznie, by modlitwa nie stała się wierszykiem. Zawsze im powtarzam, że teraz rozmawiamy z Bogiem.
I udajemy się razem do Kościoła.
– Mogę bić w dzwon? – prosi Józek.
Ciągniemy wspólnie sznury od dzwonu, tak żeby dzieciaki czasem czegoś nie zniszczyły. Ale wydaje się, że rozumieją już, że świątynia, to nie jest miejsce, jak każde inne.
– Uspokój się, to Dom Boży! – mówi jeden do drugiego.
Chłopaków przychodzi około dziesięciu, zatem nie jest ich dużo. Więc teraz z taką grupką ćwiczymy pieśni do Mszy św. Na początku było dość niemrawo, ale już to polubili. „Święty, święty…” śpiewają naprawdę pięknie. A potem zaczyna się Eucharystia. Trójkę przygotowałem do ministrantury, więc teraz służą przy ołtarzu. Czasem dzieci uczestniczą aktywnie, czasem trzeba je strofować, żeby choćby słuchały czytań. Przykładu jako takiego nie mają, bo na liturgii stanowią połowę obecnych. Po skończonej celebracji króciutka katecheza. O wierze, o tym, że Msza św. nie jest jakąś tam zabawą, tylko ofiarą Chrystusa. Wysoka teologia? Nie, zresztą nie mieliby okazji usłyszeć tego gdzie indziej.
Klękamy wspólnie przed tabernakulum.
– Niech Pan Bóg strzeże mojej rodziny.
– Żebyśmy wygrali w zawodach w piłkę.
– Niech Bóg przebaczy mi moje grzechy.
Każdy może powiedzieć coś Panu Jezusowi.
A potem wracamy na salę gimnastyczną, gramy w piłkę i rozchodzimy się około południa.
Spotkałem się raz z rodzicami jednego z chłopaków. Akurat na poprzedzającym tę rozmowę oratorium poszliśmy na wycieczkę do gospodarstwa rolnego. Rodzice mówili, że ich syn potem tylko opowiadał, że widział kaczki, krowy, pił świeżo zrobiony jogurt.
Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie
Po co to wszystko? Oratorium Jana Bosko działa od mniej więcej listopada. Dzieci przychodzą i uczestniczą w salezjańskich propozycjach. Rodzice ich do kościoła nie zaprowadzą. Ja chcę tylko, żeby poznali Chrystusa. I pokochali Go już na zawsze.