Peru: życie w Callao
Już od dobrych parę tygodni jesteśmy w Peru niedaleko Limy (dokładnie w autonomicznym rejonie zwanym na mapie Callao). Jak przystało na małżeński wyjazd na misję poleciliśmy osobno, Agnieszka dwa tygodnie przede mną. Natomiast ja? Jakimś cudem (ku radości Agi!) nie zgubiłem się na lotnisku w Paryżu i zdążyłem w niecałą godzinę zmienić samolot. Wrażenia z podróży to średnie jedzenie i dużo miejsca na nogi, ale tak to już jest jak „wylosuje” się miejsce koło wyjścia ewakuacyjnego.
Sama Lima jest niesamowicie ciekawa i pełna kierowców, którzy wiedzą, że zasady ruchu drogowego są jedynie wytyczną, którą bierze się pod uwagę, a nie prawdą objawioną bezwzględnie przestrzeganą. Jest czerwone światło, a nikt nie jedzie, to jedziemy! Na dwupasmowej drodze mieszczą się nie jak wydaję się Europejczykowi dwa samochody, a w Peru zgodnie stoi obok siebie od 3 do nieraz i 4 pojazdów. Klakson natomiast jest ważniejszy niż używanie kierunkowskazów. Dojeżdżamy do skrzyżowania trąbimy, by inni wiedzieli, że jedziemy. Ktoś zjeżdża na nasz pas to trąbimy by w nas nie uderzył, kiedy się nudzimy w korku to… Trąbimy, ale to chyba dlatego, że inni też trąbią.
Do oratorium w Puerto Nuevo codziennie dojeżdżamy na rowerach. Wysoki murowany dwu piętrowy „wieżowiec”. A w nim codziennie przybywa od pięćdziesięciu do siedemdziesięciu dzieciaków. Dzieciaków, które mimo swojego młodego wieku przeżyły i widziały więcej okropności niż ja chciałbym w swoim życiu widzieć.
Całą tą bandą zarządza Pani Ester przesympatyczna, niepozorna kobieta, której udaję się utrzymać zachowanie dzieci w ryzach. Musicie wiedzieć, że jeśli wychowuję Was ulica fakt, że mijacie drzwi oratorium nie sprawia, że o tym zapominacie. Ktoś Cię popchnął, to lokalny zwyczaj podpowiada że można się na niego rzucić z pięściami. Kiedy się nudzimy to zawsze możemy kopnąć kolegę, a kłamstwo jest czymś naturalnym. Nasza „banda” dzieciaków świetnie z nami współpracuje, średnio na każde 5 minut przypadają cztery donosy na innych. A wszystko to jest spowodowane jedynie faktem, że te dzieci jak nic potrzebują uwagi, chwili w której poświecimy im chociaż parę minut sam na sam.
One nie potrzebują kolejnych gier, zabawek, czy wieczornych posiłków. Tak naprawdę dzieciaki z Puerto Nuevo potrzebują drugiego człowieka. I to o niego jest tutaj tak ciężko.