Światowy Dzień Życia Konsekrowanego

Siedziałam w kościele na niedzielnej Mszy Świętej. Obok mnie szopka, choinki z kolorowymi światełkami, mimo iście wiosennej pogody ludzie ubrani w zimowe płaszcze i ciepłe buty. Po mojej prawej stronie siedział Łukasz – nie mniej ciepło ubrany – i trzymał mnie za rękę. A przede mną, w wózku spał Janek. Kolejna niedziela, zaraz pójdziemy do domu, wypijemy razem herbatę, wybierzemy się na basen. Jutro Łukasz do pracy, ja zostanę w domu z Małym… Kazanie. List pasterski na Dzień Życia konsekrowanego… Pamiętajmy w modlitwie o tych, którzy na CAŁYM ŚWIECIE głoszą…

W jednym momencie znalazłam się w upalnym powietrzu przepełnionym kurzem. Pod stopami chłodne kafle kościoła na wzgórzu, aż chce się zdjąć klapki. Nie trzymam Łukasza za rękę – za bardzo się pocimy. Chłopaki z Fambula ubrani jak zwykle w jednolite, kolorowe koszule i ciemne „kościołowe” spodnie. Pomiędzy nimi brat Lothar w swoich okularach. Brat Francis siedzi zamyślony. Ksiądz Uba na środku kościoła, w sandałach głosi swoje niedzielne kazanie. Salwy śmiechu. Za chwilę ofiarowanie – przemarsz wiernych z datkami do skarbon. Kościół zapełnia się coraz bardziej, kolejni spóźnialscy zaglądają prze okna i drzwi. Zaraz skończy się Msza Święta, pójdziemy do domu, może wybierzemy się na plażę…

Jesteśmy już w Polsce 2 lata i 7 dni. Normalne życie – praca, obowiązki, znajomi, rodzina, plany. Tak po prostu „jak powinno być”, „jak normalni ludzie”. Ale… co? Tęsknota. Która zawsze będzie. Kiedy przypominają się twarze ludzi, którzy byli tak bliscy, z którymi śmiało się, płakało i kłóciło jak w rodzinie, z którymi codziennie chciało budować się lepszy świat. I nie mówię tutaj o dzieciach i młodzieży z Youth Centre, czy z Fambula. Nie mówię nawet o animatorach. Mówię o Salezjanach: bracie Lotharze, z którym jakoś najlepiej się rozumieliśmy, z którym można było załatwić wiele, mimo,  że interesy naszych „gałęzi działania” często nie biegły do końca tym samym torem; o bracie Francisie, zawsze zabieganym, który tak bardzo wyróżniał się wśród czarnych swoim „białym” myśleniem, co pozwalało tak dobrze się z nim czuć, który zarażał swoim nieco krzywym uśmiechem, a którego „ciche dni” bolały najbardziej; o bracie Georgu, którego  niestety znaliśmy bardzo słabo; o księdzu Mathew, który tak bardzo pomógł się zaaklimatyzować, a potem był jednak niewidoczny w naszej pracy, a który podobno świetnie radzi sobie teraz w Nigerii; i o księdzu Ubie, z którym przecież tyle razy ścinaliśmy się, na którego tyle razy byliśmy wkurzeni, z którym tak bardzo nie zgadzaliśmy się, bo nie potrafiliśmy zrozumieć jego toku myślenia, a który był jednocześnie tak bliski sercu. Chciałoby się tam być, pomagać, znów dzielić z nimi trudy i radości. Planować, działać, modlić się, marzyć o dobrym jedzeniu z Europy…

Czasem chce się tam wrócić. Marzenia biegną na górzysty półwysep nad oceanem Atlantyckim. Serce nie mówi nie. Rozum już trochę inaczej.

Może pojedziemy dzisiaj na plażę… Sztywny materiał sukienki trochę krępuje ruchy, wolę ją zamienić na miękki t-shirt i spódnicę. Zaraz wyjdziemy na zatłoczony bazar Dwarzarku. Ale zaraz, zaraz… Coś tu nie pasuje. Tylko co? … Już wiem. Znów jestem w chłodnym kościele i trzymam Łukasza za rękę. Ksiądz nieco sztywno z ambony czyta list pasterski z okazji Światowego Dnia Życia Konsekrowanego. Przede mną, w wózku śpi JANEK.

 sierraleone_piedel_2014-02-05_1