Peru: O czekoladzie, która czyni świat szczęśliwszym!
Wyczekiwany czas Świąt w końcu nadszedł, czas oddechu, odpoczynku, spotkania z bliskimi. My także świętujemy Boże Narodzenie, choć dzieciaki uwielbiają żartować, że tutaj Święta nie docierają, „za daleko jest”- dodają z uśmieszkiem.
W naszym kraju, w okresie świątecznym powietrze jest mroźne, w większych miastach wyczuwa się zapach grzanego wina. Tutaj natomiast, w San Lorenzo ciepło powietrza miesza się z gotującą się czekoladą. Zgodnie z panującym zwyczajem większe instytucje typu szkoły, banki czy sklepy oferują dzieciom gorącą czekoladę i nazywa się to CHOCOLATADA. Przybywają więc mniejsi i więksi ze swoimi dzbankami, którzy harmonogram chocolatad mają dobrze poukładany w swoim grafiku, żeby napełnić je gęstym przysmakiem. Wszystko to oczywiście mieści się w tradycji i powtarza od lat, dlatego razem z Agatą także zaprosiłyśmy dzieciaki z naszych pięciu oratoriów, które prowadzimy na podobne wydarzenie, oferując dodatkowo paneton (słodka bułeczka, bardzo popularna w Peru) oraz drobne paczuszki ze słodyczami, bo tutaj jest to najcenniejszy prezent. Nic nie daje tyle radości co paczka ciasteczek, garść cukierków czy lizak. Niektórzy nasi oratorianie musieli pokonać 40 minut drogi w deszczu i w błocie, aby dotrzeć na miejsce i odebrać swój prezent. Nic jednak nie zdołało stanąć na przeszkodzie. Wszystko to udało się nam zorganizować dzięki pomocy pewnego archeologa, który spędził dwa miesiące w San Lorenzo odkopując najdziwniejsze przedmioty, pochodzące jeszcze sprzed czasów Chrystusa i tak zafascynował się naszą pracą (bardziej niż swoimi odkryciami), że postanowił przekazać pewną kwotę na prezenty dla naszych dzieciaków. Radości nie było końca, czego dowodem są poniższe zdjęcia:
Jeden jednak przypadek był dla mnie wyjątkowy. Kilka dni przed chocolatadą w naszym oratorium, prywatna osoba, kobieta w podeszłym już wieku zaprosiła nasze dzieci do siebie. Poszliśmy więc całą wycieczką we wskazane miejsce, by odebrać prezenty. Co zastaliśmy?
Tłum dzieciaków, mieszanka z całego miasta, czekolady wystarczającej na 3000 kubeczków, 1000 panetonów i 1000 pakuneczków w środku których kryły się ubrania: podkoszulki, spodenki. Oczywiście nie obyło się bez zakładania spodenek na głowę i robienia żartów, ale potem największe łobuzy z dumą nosiły swoje nowe nabytki. Byłam pewna, że osoba organizującą ma sporo pieniędzy, niczego jej nie brakuje, jednak ksiądz Romek szybko rozwiał moje przypuszczenia wyjaśniając, że ta kobieta sprzedaje warzywa na targu.
Zaprosiła mnie razem z Księdzem do swojego domu, poczęstowała nas obiadem opowiedziała pokrótce, po co to wszystko. Otóż nie ma w tym żadnego interesu, po prostu ma ogromne serce, podobnie jak wspomniany już wyżej archeolog. Ciągnęła swoją opowieść mówiąc, że Jezus chciał przecież oddać się całemu światu, a tylko my możemy Mu pomóc oddając choć cząstkę z tego co mamy. Nie trzeba codziennie robić takich wydatków, takie wydarzenie jest tylko raz do roku, więc czemu nie dać dzieciom choć trochę radości w tak wyjątkowym czasie jakim są Święta Bożego Narodzenia.
Myślę, że pod tym można podpisać wszystkich naszych darczyńców, którzy wspierają pracę misji i dobrze znają tę prawdę, że tylko MY możemy uczynić świat szczęśliwszym!
Dla Was wszystkich są te zdjęcia, abyście wiedzieli, że DOBRO MA SENS! Że czasem gorąca czekolada w plastikowym kubku, gdzieś w środku Amazonii może dać więcej radości, niż wszystkie drogie prezenty jakie my Europejczycy mamy zwyczaj kupować!
Wszystkim z całego serca, wraz z całą wspólnotą i dzieciakami dziękujemy za pomoc, bez której nie mogłybyśmy pracować i być tutaj, gdzie jesteśmy oraz życzymy pięknych Świąt Bożego Narodzenia! Nie zgubcie w natłoku obowiązków tego co najważniejsze- DOBRA, które można dzielić z innymi, które się mnoży i mnoży i dociera do najodleglejszych zakątków świata!