Boliwia: Długa droga do przedszkola
Najwyższy czas, by opowiedzieć trochę o codziennej pracy, czyli o tym, co wypełnia naszą boliwijską rzeczywistość. Najlepszym na to sposobem będzie pierwsza opowieść o tych, z którymi pracujemy i z którymi mieszkamy.
Tajemnice swojego serca najszybciej odkrywają przed nami najmłodsi, czyli Yoshi, Luis y Angelito. Ogromnym wyzwaniem każdego poranka jest skompletowanie zestawu składającego się z wyżej wymienionej trójki, ich plecaków, zeszytów i ołówków (każdy przedszkolak uparcie podtrzymuje, że wcale nie zgubił tych kilkunastu ołówków od początku roku, ale tak naprawdę to nauczycielka je zawzięcie przetrzymuje i nie chce oddać). Gdy już udało się znaleźć plecaki, przychodzi czas na sprawdzenie ich zawartości. Przestało mnie już dziwić, że zamiast zeszytu znajduję pluszowego słonia. W takich sytuacjach wyciągam zabawkę z plecaka i, z najbardziej przekonującą miną na jaką mnie stać, zapewniam, że słoń będzie czekał w domu, bo do przedszkola go nie wpuszczą.
Wielkimi krokami nadchodzi wiekopomna chwila, w której zorganizujemy konkurs na „przedszkolaka, któremu brakuje najmniej rzeczy”. Kilka dni temu Luis nie mógł znaleźć swoich butów, więc założyliśmy stare. Ale tym starym brakowało sznurówek, więc musieliśmy pożyczyć je od Angela, błogosławiąc w duchu przypadek, że ten drugi ma dodatkową parę. Z dwojga złego lepiej ukraść sznurówki koledze, niż wysłać dziecko boso do przedszkola. W zamian za to, Luis wspaniałomyślnie wytłumaczył Angelowi w jaki sposób nosić buty bez sznurówek, a także wyciągnął z szafy jedne ze swoich bokserek i zdecydował się oddać koledze w ramach sprawiedliwej wymiany mówiąc: „Weź, Ángel, mam ich dużo”.
Droga do przedszkola jest długa, bo nóżki całej trójki są jeszcze bardzo krótkie. W tym czasie może wydarzyć się wiele rzeczy skupiających na sobie wzrok wszystkich mieszkańców miasta, takich jak, przykładowo, zbiorowe wołanie o sikanie (bo w grupie zawsze raźniej).
Poza spacerami do przedszkola, spędzamy ze sobą dużo czasu w ciągu dnia. Luis uwielbia świętować moje urodziny, które według jego obliczeń obchodzę codziennie. Każdego dnia przybiega do mnie, wręcza mi wybraną książeczkę (często moją własną), kawałek wstążki albo znaleziony przed chwilą na podłodze skrawek papieru i z radością wykrzykuje: „¡Cumpleaños feliz!” (hiszp. wszystkiego najlepszego z okazji urodzin). Ostatnio zapytał mnie, czy chciałabym dostać tort. Odpowiedziałam, że oczywiście, w końcu dziś są moje urodziny. Wciąż czekam.
Yoshi na zawsze zapamiętam jako tę, która jako pierwsza powiedziała mi, że mnie kocha. A było to w czasie, kiedy chorowała. W domu dziecka choruje się wyjątkowo ciężko, bo poza wysoką temperaturą i kaszlem dzieciom doskwiera brak pochylonej nad nimi z troską kochającej mamy. Pewnego dnia, siedząc na jej łóżku i mierząc nerwowo wysoką już gorączkę, wysłuchałam kilku historii z jej krótkiego, choć z pewnością zbyt długiego o kilka wydarzeń życia. Dowiedziałam się między innymi, że gdy mieszkała jeszcze w swoim domu, to gdy była chora, jej mama zawsze posyłała ją do przedszkola bez względu na to, jak się czuła. Siedziałam tak przy Yoshi kilka dni i zadawałam sobie w duchu retoryczne pytania: gdzie jest mama i dlaczego macierzyństwo okazało się zbyt trudne. Muszę przyznać, że pytania o tatę nawet nie przyszły mi na myśl, ponieważ rola ojca w wychowaniu dzieci w tej kulturze jest znikoma (choć oczywiście nie jest to regułą).
Długa droga do przedszkola to też długa i trudna droga dla mnie, ponieważ każdego dnia widzę, jak wiele mi brakuje, by być tak autentyczna i szczera jak trójka najmłodszych. Uważam, że cechy małego dziecka to coś, co warto w sobie pielęgnować i rozwijać. Codziennie uczę się od naszych małych przedszkolaków, jak proste i pełne radości może być życie, gdy mówi się o tym, co się w danej chwili czuje i nie boi się prosić o to, czego się potrzebuje. Bez względu na to, czy jest to pluszowy słoń, przytulenie, pomoc, czy po prostu miłość.
Magda
Projekt współfinansowany w ramach programu polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.