Sudan Południowy: Burza i chłopcy
Za drzwiami deszcz i to taki bardzo długo, bo aż 5 miesięcy wyczekiwany. Pora deszczowa powoli się z nami wita. Są pioruny i grzmoty choć jeszcze słyszane tylko z daleka. Są zamiecie, podczas których kurz podrywany przez wiatr z ziemi fruwa w powietrzu, aż ciężko oczy otworzyć. Tworzy się wtedy jakby mgła z tego kurzu. A to i tak zapowiedź dopiero, bo burze podczas których nasze babcie zapalałyby gromnice, oberwania chmury, rzeki płynące ulicami drążące głębokie kanały, czyniące drogi nieprzejezdnymi, błoto, komary i malaria to wszystko się zbliża. Odchodzą za to ponad 40-sto stopniowe upały i litry wylanego potu (nie wiem czy więcej płynęło go w dzień czy w nocy podczas snu). Jest jednak coś co się nie zmienia, to nasza misja, która trwa niezależnie od pory roku. O niej poniżej.
Miłej lektury!
Z chłopcami
Myślę, że już mogę powiedzieć, że jesteśmy jak jedna rodzina. Mam na myśli siebie, Bartka i chłopców. Mamy swoje lepsze dni i mamy te gorsze, ale po każdym z nich ciągnie jednych do drugich. Czasem rozumiemy się bez słów a czasem nawet z pomocą tłumacza nikt nie wie o co temu drugiemu chodzi. Praca nie należy do najlżejszych, bo chłopców jest dużo a nas kilkoro (pracują z nami jeszcze dwie osoby) i Ci pierwsi czasem potrafią wejść nam na głowę i za nic nie chcą z niej potem zejść. Trzeba wtedy podnieść głos, postawić od nowa granicę, a czasem w pojedynczych przypadkach nabrać dystansu na jakiś czas. Oczywiście zdziwiłbym się, a może zmartwił, nawet gdyby było inaczej. Mam na myśli sytuację, kiedy to chłopcy nie czuliby się przy nas swojsko z tym, że ich swojskie poczucie to jak już wspomniałem: być na naszych głowach. W kilku słowach o nich: to są z nich urwisy nie do zatrzymania, bo gdy już coś wpadnie im do głowy to czasem na nic nasze starania by to zmienić. Trzeba wtedy cierpliwie czekać na koniec. Tego się nauczyłem i muszę to jeszcze wprowadzić w czyn.
Kilku chłopców było chętnych by podjąć pracę polegającą na polerowaniu butów (nie mają za dużego wyboru wśród możliwych prac), więc pomogliśmy im w zakupie potrzebnych rzeczy i już od kilkunastu dni prawie ich z nami nie ma, tak poważnie podeszli do pracy. Przyznam się, że pomimo radości jaką odczuwam widząc ich usamodzielnionych i czerpiących z tego radość, trochę za nimi tęsknię.
Mamy na głowie też kilka zmartwień np. 10-cio latka cierpiącego na padaczkę, który pomimo przyjmowania leków, kilka dni w miesiącu dostaje lekkich ataków i ląduje na ziemi, co kończy się krwawiącą wargą lub nosem i także płaczem, którym pokazuje, że ma dosyć tego; że jest wobec tego bezradny. Ostatnio także dołączył do nas chłopiec, który nie mógł przyjść o własnych siłach, bo spadł z drzewa i złamał nogę i został do nas przywieziony na motorze. Od dwóch tygodni jest w szpitalu, w którym pozostanie jeszcze miesiąc i dwa tygodnie. Nie ma nikogo z rodziny. Ma teraz nas i widzimy się co dzień w porze obiadowej i choć nie możemy porozmawiać (bariera językowa) to już wiem, że lubi rysować, rozwiązywać łamigłówki i oglądać filmy. Blok rysunkowy na którym tworzy nasz młody kolega już po kilku dniach wypełniony do połowy był szkicami domów, ludzi i krów prowadzonych na sznurku. Filmy nie on jeden lubi oglądać. Na pokaz przychodzi każdy kto może chodzić plus opiekun, średnio 12 osób a rekord to 25 osób. Jest to wielka atrakcja dla wszystkich. Blok, kredki, puzzle i bajki w wersji książkowej także mają spore powodzenie u sąsiadów.
Najcięższym przeżyciem była dla nas śmierć jednego z naszych podopiecznych. Zmarł 31 stycznia. Przyczyną śmierci była gruźlica. Na imię miał Matuć, miał 21 lat i był tak cichą, spokojną, wręcz niezauważalną osobą, że jak nam powiedziano o jego chorobie to okazało się za późno by wyzdrowiał. Został też w trakcie leczenia pobity przez policję, która szukała wśród chłopców sprawców nocnej kradzieży i biciem zdobywała informacje. Czy to sprawiło, że umarł ? Nie wiem. Wiem tylko, że im dłużej tu jestem tym mniej pewne kwestie rozumiem.
Z chłopcami, w czasie spędzanym wspólnie w ciągu dnia spotyka nas wiele radosnych chwil i te przeważają. Cieszą nas np. te chwile spędzone z nimi tak po prostu, beztrosko. Cieszy ich radość, cieszy to, gdy nagle otworzą swoje skorupy, w których się schowali po złych doświadczeniach, ich dobre serce. Ich spontaniczny śmiech to dla mnie widzenie raju na ziemi i wcale nie przesadzam, tak sobie wyobrażam raj, że ci którzy byli smutni i doświadczeni przez życie – bo nikogo ono nie oszczędza – teraz się radują jak dzieci, nawet, gdy już z racji wieku dziećmi nie są.
Podsumowując w kilku słowach chcę powiedzieć, że choć nie jest łatwo być z chłopcami (mam problem z pokochaniem kogoś takim jakim jest) to jest to piękny czas i choć do odjazdu jeszcze daleko to już wiem, że będę za nimi tęsknił i też wierzę, że pomimo ciężaru jaki dźwigają i warunków w jakich żyją będą kiedyś szczęśliwi. Może nadal mieszkać będą na ulicach miast, ale w sercu będą wolni… Bo myślę, że by być wolnym i szczęśliwym wystarczy nam tylko wiedzieć, że nasz Ojciec jest Królem. Ojciec który jest w Niebie.
Czas burzy to czas wytchnienia, a dla niektórych także natchnienia. Poniżej moje wrażenia po pierwszej burzy, podczas której czas mi się nigdy nie dłuży. Mam tu na myśli, że lubię czasem usiąść i naskrobać coś na papierze a teraz się tym z Wami podzielę :)
Deszczowa pora przychodzi z burzą, która nikomu nie pozwoli siebie nie zauważyć. Nawet ten co ślepy i głuchy poczuje trzęsienie wywołane jej gniewem, z którym to ona nigdy się nie rozstaje.
Dumna do granic.
Jak nikogo innego tak nie cierpi wiatru, bo ją gna w tę i z powrotem i to na niego tak krzyczy.
Zdenerwowana jest też na wszystko co z nią w parze nie idzie i tak wyładowuje swe nerwy na drzewach, kominach i wieżach wysokich.
Co tylko dosięgnie to srogo bije.
Wiatr narwaniec niewidoczny, niedosięgalny naigrywa się z dumnej pani i w odpowiedzi gna ją to szybciej i szybciej.
Bo już czas sadzić!
Biedna burza nawet nie wie ile dobra wszystkim czyni. Bo ludzie po burzy z motykami idą pole ugłaskać, by urodziło obficie.
A nad ich głowami kolorowa aureola, bo świętość to praca.
I tak dzięki srogiej burzy trwa życie.