Ja Chingolę…
… już od tygodnia (a nawet trochę dłużej). Ciężko mi wciąż uwierzyć, że spędziłem tu już tyle czasu, a w samej Zambii jestem od dwóch tygodni bez mała. W całej rozciągłości zgadzam się z Wielkim Szo, że w Afryce czas może i płynie inaczej – ale na pewno nie wolniej.
Tak à propos Szo – najlepsze życzenia urodzinowe! :)
Ten zeszły tydzień, który minął tak szybko (za szybko), można nazwać “aklimatyzacyjnym”. Mam takie głupie uczucie, że wciąż zachowuję się, jakbym był na wakacjach i że strasznie mało przez ten czas zrobiłem. Rozsądek podpowiada jednak, że to nieprawda. Że potrzebuję na początek odpowiedniego tempa, że muszę dać sobie trochę czasu. Że i tak dużo robię i uczę się wciąż nowych rzeczy każdego dnia, a może i w każdej godzinie.
Uczucia mnie oskarżają, a rozsądek usprawiedliwia… Ciekawe – czy nie częściej jest odwrotnie? A może tylko mi się wydaje?
W każdym razie, na historię tego tygodnia złożyło się m.in.:
– sporo przywitań i kilka pożegnań,
– wycieczka w mieszanym polsko-czesko-belgijsko-zambijskim składzie, celem obejrzenia szympansów, papug i hipopotama,
– poznawanie najbliższej okolicy i kolejnych marek afrykańskich piw,
– wdrażanie się w czekające mnie obowiązki admina (to już znam z autopsji…) oraz belfra (… a tego jeszcze nie),
– przyspieszony kurs technik satelitarnych, czyli taki mały “Star łors”.
Wszystko to właściwie zasługuje na odrębne opisanie… A na razie nie mogę się jeszcze do końca odkopać spod prywatnych notatek. Jest szansa, że kiedy złapię tu dobry rytm pracy i odpoczynku, czasu dla innych i czasu dla siebie, wtedy wszystko poukłada się we właściwych przegródkach w głowie, na papierze, w internecie…
Na razie kończę. Pozdrówcie ode mnie nasz górski koniec lata!