Od Annasza do Kajfasza…
Myslalysmy, ze pojdzie latwo. Pojedziemy do Tarija (miasto oddalone od naszej Tupizy o jedyne 250 kilometrow, ale ze droga prowadzi caly czas przez gory tudziz przez koryto rzeki i asfaltu nie uswiadczysz to podroz samochodem trwa 7 godzin), pojdziemy z siostra Beyzyma do Migraciones (tam, gdzie zalatwia sie wizy), zostawimy paszporty i list od biskupa i bêdziemy siê martwic, ze trzeba az tydzien czekac.
A tu okazalo sie, ze… po pierwsze powinnysmy juz do Boliwii wjechac z miesieczna wiza tzw. „konkretnego celu”. I kij z tym, ze dawno temu z Polski dzwonilam, zeby o to dopytac i siostre poinformowano, ze „nic nie trzeba”. Jednak trzeba. Dostalysmy cala dluuuuga liste dokumentow, z jakimi mamy sie stawic celem uzyskania wiz. Procz paszportów i listu od biskupa potwierdzajacego prace, potrzebne sa jeszcze: list polecajacy od biskupa, zaswiadczenie o niekaralnosci z boliwijskiej policji, zaswiadczenie o niekaralnosci z Interpolu, 5 zdjec na czerwonym tle, zaswiadczenie od lekarza, ze nie mamy chorob zakaznych, zaswiadczenie o miejscu zamieszkania, badanie potwierdzajace, ze nie mamy HIV ani AIDS…
W trakcie rozmowy z mila pania Luciana w maseczce z Migraciones jakos tak wyszlo, ze przyjechalysmy na misje, i ze mamy pracowac w domu dziecka, ze jestesmy katoliczkami, i tak jakos dosz³o do tego, ze jestesmy… zakonnicami… Ponoc wize dla katolickich zakonnikow zalatwia sie prosciej dzieki umowie panstwa z kosciolem, sa tez jakies znizki, a ze jakos tak samo wyszlo, jak pani spytala: „?Religiosas católicas?” siostra Benzyna odparla: „Tak, católicas”. No i wyszlysmy na zakonnice… Jakies czas potem nawet wyjelam z uszu kolczyki, zeby nie siac zgorszenia. Wersji zakonnej sie trzymamy.
Nasze calodzienne pielgrzymki wygladaly tak:
- z Migraciones do Interpolu (stamtad musza zwrocic sie do Polski o potwierdzenie naszej niekaralnosci, ale najpierw musza wyslac te prosbe do La Paz, i dopiero z La Paz pisza do Polski)
- z Interpolu na policje
- z policji do siedziby biskupa (po dwa listy napisane przez pania adwokat)
- z siedziby biskupa do fotografa zrobic zdjecia (2 na niebieskim tle i 5 na czerwonym)
- Po obiedzie do banku wymienic polowe pieniedzy
- z banku do domu
- z domu do centrum medycznego (niestety nie Damiana…, zeby kupic specjalny opieczetowany i oznaczony odciskiem naszego kciuka papier, na którym lekarz ma wystawic zaswiadczenie o stanie zdrowia, 50 bolivianos za sztuke, trzeba bedzie wrocic znowu go opieczetowac jak juz bedzie wypelniony)
- z centrum medycznego do fotografa (odebrac zdjecia)
- od fotografa na policje (odebrac zaswiadczenie o niekaralnosci w Boliwii i potwierdzenie miejsca zamieszkania)
- z policji do Interpolu (gdzie pan dlugo wypisywa³ wszelkie nasze dane jakie ma przeslac do La Paz, a pani odbijala kazdy palec kazdej naszej reki – w tym kazdy kciuk podwojnie)
- z Interpolu do parku Jana Paw³a II (to taki przerywnik, zdjecia na zjezdzalni w kszta³cie olbrzymiego dinozaura, na ogromnym kolorowym zolwiu i w wielkim bucie)
- z parku do pana doktora (to drugi lekarz jakiego poznalysmy w tym kraju… I kolejny totalny wariat… Bajzel w gabinecie ma niewyobrazalny, smierdzi tam papierosami, a on sam wygaduje ca³y czas straszne g³upoty. Zaswiadczenia wydal nie zbadawszy nas wcale, mruczac tylko pod nosem „HIV – wynik pozytywny, ciaza – wynik pozytywny”, i na szczescie nie pamietam co jeszcze…)
- i w koñcu na msze swieta, gdzie oczywiscie kolejny polski redemptorysta w Boliwii nie omieszkal nas glosno wobec wszystkich powitac oklaskami.
Wycieczki dnia nastepnego:
- z mszy swietej do SEDESu (piekne polskie slowo, sedes, nieprawdaz?), gdzie chcialysmy szybko zrobic badanie na HIV/AIDS. Ale najpierw trzeba by³o zaplacic za nie w kasie, co okazalo sie niemozliwe z powodu prowadzonego akurat zebrania pracownikow. Co chwile tylko ktos wychodzil i mowil, ze podejmuj¹ bardzo wa¿ne decyzje, i ¿e ahorita (za chwileczkê) koñcz¹. Taaa, czekalysmy prawie godzine. A o zebranie zza drzwi nie wygladalo szczegolnie powaznie, no i co to w ogóle za pomysl, zeby takie cos robic w godzinach pracy. Przy wejsciu do SEDESu widnieje napis „Chorych na grype AH1N1 nie przyjmujemy”, a w srodku, tam, gdzie oczekuja osoby robiace badania na HIV/AIDS wisi karteczka z informacja w jakie dni maja sie stawiac panie pracujace w dziedzinie seksualnej. Konkretnie: w poniedzialki te z barów karaoke i panie na telefon, we wtorec „z³ote dziewczyny” i stragas (cokolwiek by to nie znaczy³o), w œrodê dziewczyny z baru Caribe i Las Vegas, a w czwartek te z Sarao i La Sirena… Smutno by³o patrzeæ na te w³aœnie dziewczyny, które tez byly na badaniach, dwie z nich z malymi dziecmi, a kilka naprawde mlodziutkich dziewczyn.
- z SEDESu do kliniki po podbicie zaswiadczenia od lekarza
- z kliniki do domu sióstr na szybkie sniadanie (bo do badania by³ysmy na czczo)
- ze sniadania do Interpolu po zaswiadczenia, ze wydawanie zaswiadczenia o niekaralnosci jest w toku
- z Interpolu do biskupstwa, po dwa zaswiadczenia, ¿e tu pracujemy i jestesmy wolontariuszkami
- z biskupstwa do Migraciones, gdzie czekalysmy ponad godzine na pania Luciane, ktora byla wyszla, a pan policjant mówil, ze nie wie dokad ani kiedy wroci. Jak sie potem okazalo pani Luciana prosila go, zeby nam powiedzial, zebymsy na nia nie czekaly tylko przyszly po poludniu, bo i tak nie ma innej pani, ktora przyjmuje oplaty i nic nie zalatwimy.
W koncu okazalo sie, ze skoro dopiero w poniedzialek bedziemy mialy wyniki badan na HIV/AIDS to papierow i tak nie bedziemy mogly teraz zlozyc, wiec wyglada na to, ze wrocimy dopiero jak przyjda tez dokumenty z Interpolu i wtedy mamy nadzieje pozalatwiac to do konca.
Pozdrawiamy, siostra Pitufa i siostra Mozarella!