Najcenniejsze

Listopad, jeszcze półtora miesiąca z chłopcami. Żegnać się jeszcze nie zaczęliśmy ani walizek pakować, ale już dwie noce nieprzespane i oczy przepocone. Chciałoby jak najwięcej dać z siebie, jak najwięcej skorzystać, jak najwięcej porozmawiać, poprzytulać, pogłaskać, podomykać sprawy. Wchłonąć twarze, uśmiechy. Zapamiętać te najcenniejsze momenty. Ale które są najcenniejsze?

Może najdroższe są te ostatnie wieczory, kiedy Alfredo, który był naszym zagorzałym przeciwnikiem i buntownikiem, zaczął przytulać się z całej siły i pytać „Musicie wyjeżdżać?” A może jednak bardziej cenne jest, że mimo bólu, kiedy Paolo patrzył na mnie z nienawiścią w oczach, następnego dnia znowu wychodziłam do niego z sercem na ręku, wiedząc, że może je w najlepszym wypadku odrzucić. Tomek ma na to swoją teorię. Chłopak nigdy nie miał matki, a ciotki odsyłały go zawsze od jednej do drugiej. Ciężko mu przyjąć kogoś, kto się nim opiekuje, lepiej znienawidzić. Paolo zerka często na mnie ukradkiem, jakby badał, jaki ona właściwie ma plan. Bywa, że mówi „ciociu pogłaszcz mnie”, gdy podchodzę do niego wieczorem. Lubi, jak podrzucam na niego kołdrę. Kiedy jest dużo dzieci wokół mnie, wtedy mnie przytula. Jakby z jednej strony miał dużą potrzebę bliskości, a z drugiej strony próbował ją ukryć.

A może w mojej pamięci najbardziej zostaną właśnie wieczory. Moda na krem już minęła, tak jak minęła zima. Skóra już nie jest taka sucha. Zaczął się sezon na bajki czytane przeze mnie i masaże Tomka. Trzy pierwsze osoby, które są przyszykowane w łóżku mają pierwszeństwo. Pytam, masaż czy bajka, masaże wygrywają bezkonkurencyjnie! Bajkę zawsze można podsłuchać u sąsiada. Najlepsze są jednak te opowiadane z głowy. Czytane nie wzbudzają takich emocji. Dobre jest jeszcze „czytanie z ręki”, każdy chce usłyszeć, że w przyszłości stworzy szczęśliwą rodziną ze swoją ukochaną, którą spotka w szkole, w pracy czy gdziekolwiek indziej i że będzie dobrym mężem i tatą.

Cenne są też chwile, kiedy bez przejmowania się i trzymania dyscypliny, dajemy się ponieść zabawom jak małe dzieci. Zazwyczaj jest to w piątek wieczorem, kiedy gramy aż do nocy. Najbardziej lubiane jest łapanie zakładnika. Ja najpierw uciekam od wszystkich dzieciaków po całym boisku, jak mnie w końcu złapią, to trzymają albo związują liną. (Robią to przy tym tak delikatnie, że w każdej chwili mogłabym uciec.) Wtedy ja wołam Tomka i one wołają też. Nadchodzi mój wybawca i ściga prześladowców, którzy z krzykiem rozbiegają się po całym boisku. Jeśli któryś wpadnie w rękę, to jest srogo karany kręceniem jak samolotem albo łaskotkami. Dobra też jest zabawa w „Klapek”. Polega na podrzucaniu klapka nogą, aby w oka mgnieniu trafił w rękę, a potem w przeciwnika, którym zazwyczaj jest ten duży i silny gringo:) Tomek w czasie potyczek zbiera od 10 do 15 klapków, które z potrójną siłą są „odsyłane” do właściciela. Radocha!!! No i oczywiście siłowanki. Nawet ja się raz jedyny na to skusiłam. Tomek albo jego przeciwnik na nim i musi się wydostać (albo na odwrót). Dobry jest też boks albo kopniaki. Ze starszymi to prawie do krwi, wtedy jest „chevere” (zajebiście). Siłować się też można zawieszonym na drabinkach, kto kogo nogami powali na ziemię. Raz nawet wygrał z Tomkiem Italo. Świetne są też bitwy na konikach. Jeden siedzi na baranach i naciera na inną taką samą parę. Kolana miałam poobijane nieźle, ale za nic nie straciłabym takiej zabawy.
A może jednak cenniejsze jest to, że potrafiliśmy powiedzieć „basta, do sali się uczyć”, nawet wtedy, gdy nam samym się nie chciało, gdy napotykaliśmy zrozumiały opór związany z nieodpartą chęcią zabawy…

Na pewno ważne zarówno dla nas jak i naszych synków są rozmowy, te przyjemne i te mniej, te bez słowa, te przepłakane i te przekrzyczane. Jak balsam na duszę działają miłe słowa. Gdy w małej panice związanej z załatwianiem mnóstwa rzeczy zapomniałam o odpoczynku, Junior podszedł i spytał, „dlaczego jesteś smutna i masz takie zielone pod oczami?” Dziecięca troska o dorosłego:) Wilber choć rozrabia za trzech i dopiero po kilku uwagach reaguje, jest równie kochany. „Co my zrobimy, jak pojedziecie? Kto o nas będzie się troszczył, robił nam zdjęcia, opiekował się nami, jak będziemy chorzy?” „Mam nadzieję, że jakieś małżeństwo znajdziemy na zamianę.””To nie to samo.” Równie ważne są też te ciężkie momenty, kiedy na mój widok było westchnienie „O nieee……..” i zamknięcie drzwi tuż przed moim nosem;)

Na pewno nigdy nie zapomnę Antoniego. Nie mówię tego na głos, bo nie wypada, ale to mój ukochany synek. Pierwsze dni przemęczyłam się z nim, jakbym orała pole pełne kamieni. Dzisiaj to mój ulubieniec. Ma niesamowicie dobre serce, rozbrajające. Zawszy serwuje innym posiłki, patrzy, aby nikomu nie zabrakło. Jak ktoś ma zły humor, obserwuje, o co chodzi, martwi się. Wałkuję z nim tabliczkę mnożenia, ale idzie opornie. Powiedziałam mu, że będę wcześniej wstawać, żeby przygotować mu dodatkowe zajęcia, a on: „Nie, śpij, przecież musisz odpoczywać!”

Cenny jest dla mnie czas spędzony w oratorium. Najbardziej dumna jestem z tych chwil, kiedy mi się nie chciało, a jednak wyruszałam z torbą piłek, skakanek i bułek. Po pożegnaniu dzieci z Casity, które szły do domów, o 12.30, łapiąc trochę energii, patrzyłam, jak niebłagalnie wskazówka dogania godzinę 1 i trzeba wstawać szykować rzeczy. W busie tylko się modliłam o energię, żeby dzieci nie poczuły jak bardzo wolałam zostać w łóżku i spać aż do następnego dnia. W takie dni zazwyczaj przychodziło więcej dzieci niż zazwyczaj albo wynikały różne rozmowy, w których np matki prosiły o chrzest dla swoich dzieci.

Ciekawe doświadczenia miałam i wciąż mam w szkole technicznej. Przekazanie języka angielskiego niektórym grupom jest porównywalne z przejściem przez jezioro smoły. Po pierwsze trzeba mieć twardą rękę, dyscyplina, a potem gimnastyka, po hiszpańsku tłumaczenie reguł innego języka obcego. I tak z dość miłej pani profesor przepoczwarzam się po woli w nauczycielką, na którą niegrzeczni chłopcy mówią takie słowo na „s”;)

Największym dla mnie szczęściem jest jednak świadomość, jak dobrym ojcem jest Tomek dla naszych chłopców. Stanowczy, konsekwentny, a jednocześnie cierpliwy i czuły. Autorytetem jest dla nich niesamowitym. Większość naszych podopiecznych mają doświadczenia z ojcami nieobecnymi, którzy albo opuścili matki dla innych kobiet, albo są wulgarni i agresywni, albo nie interesują się dziećmi. Nawet jak ja jestem blisko dzieci, zawsze pytają o Tomka, to z nim najbardziej lubią się bawić, to jemu są nawet bardziej posłuszni niż babkom, które tu pracują 8 lat. Najlepsze są masaże. Jakie szczęście taki tata, co oklepie, pougniata, a na koniec pogłaszcze. Dla starszych serwuje z kolei nauczanki z kierowania samochodem. Synkiem ulubionym Tomka jest Javier. To złote dziecko. Zawsze brudny, zawsze głośny, tu krzyknie komuś do ucha, tam rozleje wodę po farbach na książki, rzeczy pogubione, drugi plecak porwany. Artysta. Malowałby, wycinał, śpiewał, tańczył, udawał zwierzęta wszelakie i w każdym miejscu. Matematyka – najgorsze strapienie, które trzeba odsuwać na najdalszy plan. Każdy pretekst dobry: siusiu, kakau, ząb, główka, byle nie tabliczka mnożenia. I do tego Tomek ze złotą cierpliwością. Siedzi z nim aż coś załapie, czasem łzy wściekłości u Javiera, że nie może się nauczyć, czasem łzy szczęścia, że się udało. Dzięki Tomkowi zdał z matmy w marcu do następnej klasy.

peru_arequipa_jbuklaho_2010-12-02_2