(Bez)interesowna przyjaźń
Gdy w lutym razem z Mariezol jeździliśmy wizytować domy przyszłych wychowanków Casa Don Bosco, jego spotkaliśmy jako pierwszego. Do miejsca, w którym mieszkał, jechaliśmy długo. W skupisku ostatnich zabudowań miasta znajdował się prosty budynek z pustaka, w którym mieszkał. W takich dzielnicach ludzie konstruują małe pomieszczenia, mniejsze od naszych garaży, kryją je blachą falistą …i żyją. Najczęściej całymi rodzinami. Jorge Luis nie otrzymał jednak od życia tak hojnego pakietu. Miał schronienie, ale rodzina, w której żył, przypomina bardziej strzęp niż to, co powinno kryć w sobie to słowo. Nie do końca było jasne jak to się stało, w pewnym momencie rodzice zniknęli z jego życia. Po tych zawirowaniach wpadł w ręce kuzynów, tam otrzymał opiekę.
W chwili, gdy odwiedzaliśmy Jorge, stał wyprostowany z głową zadartą do góry i pilnie wszystko śledził. Jego duże ciemne oczy szybko przesuwały się za grubymi okularami, próbując wyłapać najdrobniejszy nawet szczegół. Wytężał słuch, na pytania odpowiadał krótko i rzeczowo. Jego niska i chuda lecz zajadła postura kryje w sobie tajemnice, które przyjdzie nam dopiero odkrywać.
Pierwsze tygodnie w domu salezjanów Jorge przemykał się między innymi chłopakami, od jednego punktu dnia do kolejnego. Był tak spokojny, że odnalezienie go w grupie sprawiało spory kłopot. Łóżko zawsze zaścielone na kant, tak jak wychowawcy przykazali w dniu przyjęcia. Jako jeden z pierwszych wstawał na sygnał pobudki. Szybko się przebierał, mył, czesał i udawał się do studia, tam oczekując reszty towarzyszy. Nad lekcjami przesiadywał wyznaczoną ilość czasu, nigdy się nie wykręcał z obowiązków. Upływające miesiące dobrze mu służyły. Dodawały mu odwagi. Dużo bardziej się integrował z innymi, otworzył się na swoich rówieśników. W chwilach spornych jako jeden z pierwszych podrzucał nogą sandał, by zaraz potem schwytawszy go, cisnąć w stronę oponenta. Tego typu zachowania były dowodem na to, że się chłopak zaaklimatyzował.
Od kilku tygodni wyraźnie zaczął trzymać z Christian. Zaniepokoił nas ten fakt, bo to dwa zupełnie inne charaktery, a znajomość nie do końca wydawała się bezinteresowna. Spotkaliśmy się już na plaży w Camana. Mimo, że jeszcze nie rozmawiałem po hiszpańsku, wyjechaliśmy stamtąd jako przyjaciele. Nawet jak na Peruwiańczyka jest bardzo niski. Mały szkielet pokryty cienką warstwą skóry, zdaje się być poruszany tylko za pomocą ścięgien. Ramiona i plecy ma pokryte ciemną warstwą wątłych włosów. Przy większym wietrze z trudem utrzymuje równowagę na nogach. Ta wątła postura nie przeszkadza mu w żaden sposób dzierżyć silnej pozycji w grupie. Bez wątpienia ma serce przywódcy. Ma również gest. Gdy po weekendzie wraca z domu zmęczony, potrafi zapłacić koledze, by ten zasłał jego łóżko. Sam kładzie się na sąsiednim i obserwuje jak idą postępy w pracy. Jest też bezwzględny i szalenie przekonujący. Argumenty jakich używa i sposób ich przekazywania są nie do odrzucenia. Pewnego razu złapałem go z podrobionym moim podpisem w zeszycie. To spore przestępstwo i nieprzyjemne konsekwencje nakładane przez księdza Fernanda. Stałem przed Christianem i trzymałem przed oczyma marną kopię aktografu. On w tym czasie uwalniał z siebie coraz to nowe argumenty, śmiał się, łkał, obrażał i mataczył jednocześnie. Zalewał mnie mieszaniną kłamstw i wyrzutów sumienia tak skutecznie, że zacząłem wierzyć, iż zrobiłem ten podpis własnoręcznie. Tylko fakt braku liter w nazwisku ściągnął mnie na ziemię. To zajście uświadomiło mi, że bez wątpienia młody jest gigantem manipulacji. Zawsze chodzi trochę lepiej ubrany i składa w depozyt nieco więcej pieniędzy niż inni. W szkole miał nienaganną opinię, nauczyciele mieli wszystko dobrze wyperswadowane.
Dwa miesiące temu zawrzało i to grubo. Do pionu zostały podniesione władze uczelni, w której uczy się nasz wychowanek oraz dyrekcja naszego domu. Na przerwie jeden z uczniów zrobił zamach na życie drugiego. Jak się później okazało, napój z kawałkami potłuczonego szkła był przygotowany specjalnie z myślą o Christianie. Szczęśliwie spisek został odkryty zanim przyłożył butelkę do ust. Nie nasz wychowanek grał rolę ofiary w tej historii. Zamachowiec okazał się być na skraju psychicznego wyczerpania. Od dłuższego czasu Christian skutecznie przekonywał go, że lepiej jest przynieść każdego dnia parę groszy dla niego, niż stracić zdrowie lub kogoś bliskiego. Szantażowany wysuszył wszystkie możliwe źródła gotówki. A gdy zrujnowany nie miał już skąd wziąć, w desperacji postanowił unicestwić natarczywego oponenta. Raz a dobrze. Naturalną sprawą było, że przy takim zamieszaniu nasz wychowanek dostaje czerwoną kartkę i kończy karierę zarówno w szkole jak i Casa Don Bosco. Taki wyrok padł z ust dyrektora. Do tego jednak nie doszło. Fernando wstawił się za Christianem, prosząc dla niego o jeszcze jedną, ostatnią szansę. Zrobił to skutecznie. Od tego czasu chłopak …do rany przyłóż, jak marzenie. Wzór.
I tak to trwało, do chwili gdy skrzyżował drogi z Jorge Luisem. W skutek tej znajomości nasz, do niedawna uporządkowany okularnik, zaczął nieco moralnie utykać. Opuścił się w nauce, zarywał lekcje, dodatkowo pojawiły się głosy, że Jorge ma u chłopaków długi. Problem lichwiarskich pożyczek wśród wychowanków nie jest nowością i od czasu do czasu ktoś traci płynność finansową popadając w ekonomiczne czeluście. A o to nie trudno, bo stawki dochodzą czasem do 50% za dzień. Zazwyczaj podchodzimy do tematu spokojnie, operacje najczęściej odbywają się na poziomie centów. Jednak obecność Christiana przy sprawie budziła pewne, uzasadnione podejrzenia. Maglowany na wszystkie strony Jorge Luis patrzył prosto w oczy i nie mówił nic. W piątek przyciśnięty do muru z każdej strony, wyśpiewał jednak, ile komu wisi. Naszego domowego szantażystę kolejny raz oczyścił z zarzutów. W poniedziałek zjadł szybko śniadanie i poszedł do szkoły jako pierwszy. Dzień wcześniej kuzynka spłaciła jego wszystkie długi, był więc wolny. Nieskrępowany niczym, tak przynajmniej myśleliśmy, nie wrócił na obiad. Antony i Javier powiedzieli, że nie przyszedł do szkoły. Nie były to jego pierwsze wagary, więc spokojnie czekaliśmy na powrót powsinogi. Pokój w sercu miałem do powrotu Christiana z zajęć. Miły był jak nigdy. Siadał przy nas, pokazywał, że się martwi losem kolegi. Grał dobrze, ale było już wiadomo, że uwalony jest w tej sprawie. Po zmroku pojechaliśmy do domu Jorge Luisa. Tam jednak go nie było, nikt nie miał o nim żadnej wieści, chłopak zniknął. W nocy chodziliśmy jeszcze po centrum, nadaremnie. Z kłębiącymi się nad głową czarnymi chmurami myśli położyliśmy się do spania. Rano pierwsza obudziła się opiekunka socjalna Mariezol, jeszcze przed świtem. Dzwonili z domu młodego, przyszedł. Rano pojawił się też u nas, w czasie gdy wszyscy wychowankowie byli w szkołach, bał się. Christian znów zaczął dorabiać, jak się okazało, dostał do rąk idealny argument by szantażować Jorge. Przyłapał go na kradzieży portfela kolegi w sypialni, a za to się wylatuje. Od tej pory miał wiernego sługusa. Słanie łóżka, sprzątanie, odrabianie lekcji, wszystko szło jak z płatka. Do czasu gdy dając dwanaście soli kazał mu przynieść telefon. W szkole Jorge zdarzają się takie promocje, sprzęt zazwyczaj mocno śmierdzi i złodzieje chcą się tego pozbyć. Tego dnia jednak nie było nic. Dla szantażowanego chłopaka oznaczało to nic innego jak konieczność kradzieży na ulicy, a to go przerosło i postanowił uciec.
Christian i Jorge oboje wylecieli z ośrodka. Jorge za kradzież do końca roku z możliwością powrotu. Christian za recydywę na stałe. Czuliśmy się nieco dziwnie z tym, że młody już tu nie może wrócić. Św. Jan Bosco, założyciel zgromadzenia Salezjanów wyjaśnia sprawę prosto. Jeśli wychowanek swoją postawą zagraża fizycznie lub moralnie pozostałym i nie chce tego zmienić, dla dobra reszty musi odejść. Tej wersji się trzymamy.
Tekst pierwotnie opublikowany na portalu Wiadomości24
Tomek