MISJA bez oczekiwań…

Dobrze jest jechać na misję bez żadnych oczekiwań.
Ja ich nie miałam, dlatego mało rzeczy mnie tu dziwi… może poza tym, że pająki są tu naprawdę takiej samej wielkości jak w Polsce i wcale nie ma tych włochatych. :)
Swoją misję odbywam w Manicoré. Jest to małe miasto w Amazonii położone przy rzece Madeira. Choć mogłoby wam się wydawać, że jest to “busz”, to nic bardziej mylnego, miasto jest bardzo duże i dobrze wyposażone. I chodź z zewnątrz, dzieci i to miasto, może nie różni się jakoś bardzo od Polskiej wsi, w środku domów i serc tej młodzieży, jest dużo niepokoju.

Pracuję w Salezjańskim Centrum Młodzieżowym, jest to miejsce, gdzie młodzież przychodzi kiedy nie ma szkoły. Jak są rano w szkole – to po południu w centrum, i na odwrót.
Nasz dzień zaczyna się o 6:30 od wspólnej modlitwy – jutrzni, później 7:30 śniadanie i 7:45 do 11:30 jesteśmy w centrum. Poranna i popołudniowa grupa podzielona jest na dwa “horario”- godzinę/turę. Młodzież która jest na pierwszą godzinę ma zajęcia od 8:00-9:30, a ta druga od 10:00-11:30; ja będę prowadzić kurs z języka hiszpańskiego, ale dzieciaki mają duży wybór – zajęcia kulinarne, informatykę podstawową i zaawansowaną, rysunek czy projektowanie.

Po porannej części dnia, o 11:45 mamy wspólny obiad, a potem siesta do 13:30 i znów do centrum,
na część popołudniową. Zajęcia na pierwszą turę, trwają od 13:45 do 15:15, a drugą od 16:30- 18:00, potem każdy je kolację we własnym zakresie, a dodatkowo w poniedziałki, środy i piątki mamy oratorium od 19:00 do 21:00. Na szczęście soboty i niedziele są już luźniejsze, raz na jakiś czas coś się dzieje, ale jest to już dużo spokojniejsze. Więc tak, jak możecie zauważyć, tydzień jest tu bardzo intensywny.


Młodzież jest tu w wieku od 8 – 21 roku życia i dużym wyzwaniem jest danie każdemu uwagi, tyle ile jej potrzebuje. W oratorium jest dużo młodszych dzieci, według mnie przychodzi ponad 150 młodych.
Nie wszystkie dzieci jeszcze mi ufają, niektóre w ogóle nie chcą ze mną na razie rozmawiać czy przebywać, ale nie naciskam, powoli zdobywam ich zaufanie.
I z czasem okazuje się, że ta jedna nieśmiała dziewczynka wychowuje się bez ojca, który kiedyś wyszedł z domu i nigdy nie wrócił. Że w domu nie ma bieżącej wody i myją się w wiadrze. Że mama jest zadłużona, bo nie stać ją na jedzenie, po tym, gdy tata odszedł do innej kobiety.
Są to trudne historie, ale taka jest tutaj ich codzienność, pewnie z czasem usłyszę gorsze i jeszcze trudniejsze. Dlatego nie mam oczekiwań, wierzę że Pan Bóg wszystko robi tak, jak powinien.
Każda historia mnie do nich zbliża i cieszy, że udaje nam się budować relacje, że dziewczyny mi ufają (chłopaki otwierają się trochę wolniej). Cieszy mnie uśmiech na ich twarzy, gdy mogą się do mnie przytulić – szukają nawet tego dziewczyny, które mają już 18 lat. Cieszy mnie radość w ich w oczach, gdy kupi im się loda za 0,5 reala czy puszkę coli, bo jak każde dziecko/młodzież kochają słodycze.
Cieszy mnie to, gdy nazywają mnie przyjaciółką, bo tym chce dla nich być przez te 11 miesięcy.