Małe-wielkie misyjne momenty

Dzielenie codzienności z trzydzieściorgiem wychowanków domu dziecka codziennie i niezmiennie zaskakuje mnie ogromnymi pokładami miłości, jakie kryją w sobie serca tych małych istot. Mimo, iż codzienna rutyna i praca niesie za sobą wiele trudów, zarówno fizycznych jak i duchowych, to to, co naprawdę zapamiętam z mojej boliwijskiej Misji, to te „małe momenty” z dziećmi, które chwytają mnie za serce.

To dzieci biegnące do mnie z wyciągniętymi do przytulenia ramionami, bo nie widziały mnie zaledwie kilka godzin. To Jhamil ściskający dwoma rączkami moją dłoń i przytulający ją z uśmiechem do swojej twarzy podczas spaceru do przedszkola. To Daniel mówiący, że bardzo mnie kocha i dziękuje mi za pomoc w nauce czytania. To Jamirel szepcząca przy każdym spotkaniu: “te quiero mucho mucho muchísimo mucho” (kocham Cię bardzo bardzo bardzo). To Lily całująca mnie ni stąd ni zowąd w policzek i patrząca na mnie z wdzięcznością i miłością. To Moises gładzący mnie po dłoni przy obiedzie, szczęśliwy, że dziś usiadłam właśnie koło niego. To Ezequiel puszczający mi oczko z drugiego końca sali. To Micaela z radością opowiadająca o swoich przyszłych rodzicach adopcyjnych i jednocześnie prosząca o moje zdjęcie, żeby mnie nigdy nie zapomnieć. To Juliana patrząca na mnie z troską i mówiąca, abym poszła odpocząć, bo wyglądam na zmęczoną. To ta niezliczona ilość laurek i rysunków narysowana przez dzieci specjalnie dla mnie. To Kamila samodzielnie proponująca swoją pomoc w odrobieniu zadania domowego 4-latkowi, bo pamięta jak to jest mieć zaległości w nauce. To wzruszona Araseli, próbująca pocieszyć swoją rozpaczliwie płaczącą siostrzyczkę, gdy tej rozsypała się bransoletka. To cztery najmłodsze dziewczynki wyrywające sobie miednicę z moim praniem, bo jestem chora i jak mówią, nie mogę się przemęczać. To rozzłoszczona Esmeralda kłócąca i przepychająca się z Moisesem, żeby już po chwili sobie wybaczyć, wspólnie się śmiać i bawić. 

Codzienność w Boliwii jest dla mnie potwierdzeniem, że my dorośli od dzieci możemy nauczyć się tak wiele. Przede wszystkim jednak miłości. Czystej, bezinteresownej, wybaczającej. To właśnie w tych „najmniejszych” codziennie spotykam Chrystusa, a w głowie brzmią mi Jego słowa: 

„Wszystko, cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili” (Mt 25, 40).