Zambia: Co ja mogę dać?
Kilka dni temu dobiegła końca moja misja w Zambii. Te dwa miesiące wiele mnie nauczyły i przyniosły refleksje, którymi czuję, że należy się podzielić. Pisać mogłabym wiele, ale postaram się skupić na tym, co najważniejsze.
Wy dajcie im jeść
Te słowa Ewangelii towarzyszyły mi od początku misji. Pytałam Boga: Co ja mogę dać tym dzieciom, które tutaj spotykam? Przecież nie mam wiele. Nie mogę każdemu kupić nowego ubrania, zapewnić wyżywienia, edukacji. A przecież one tego tak bardzo potrzebują. Było to dla mnie trudne. Jednak zrozumiałam, że najpiękniejsze, co mogę im dać, to miłość. Dla nich cenna jest moja uwaga, obecność, uśmiech, wsparcie. Przyjeżdżając do Kazembe miałam poczucie, że mogłam się do tego wyjazdu lepiej przygotować. Mogłam mieć w zanadrzu więcej pomysłów na ciekawe zabawy, czy poprowadzenie lekcji. Owszem, przygotowanie jest ważne, ale nie najważniejsze. Podczas gdy ja stresowałam się, by zajęcia z angielskiego, które prowadziłam wyszły idealnie, to Bóg pokazywał mi, że nie o to tutaj chodzi. Trzeba nam robić, co w naszej mocy, a resztę powierzyć Jemu. I gdy ostatniego dnia jeden z lokalnych wolontariuszy powiedział mi: widzę, jak bardzo kochasz te dzieci, to poczułam, że moja misja została wykonana. Z Kazembe wyjechałam z sercem wypełnionym po brzegi miłością. Ale nie jest to moją zasługą. Codziennie rano, podczas Mszy Świętej modliłam się o to, by Bóg działał przeze mnie, by kochał przeze mnie tych, którzy tej miłości najbardziej potrzebują. To nie było moje dzieło.
Czego nauczyły mnie misje?
Między innymi – cierpliwości, gdy po raz dziesiąty musiałam rozdzielać bijących się chłopców. Dokładności i porządnego planowania pracy, gdy mieliśmy malować okna, pokój, czy scenę w oratorium. Dobrej komunikacji i rozwiązywania konfliktów, bo jako wolontariusze we wspólnocie prawie cały czas przebywaliśmy ze sobą. Podczas pracy, przy posiłku, dzieląc wspólny pokój. Mimo to konfliktów wcale nie było dużo. Myślę, że Pan Bóg wiedział co robi wysyłając nas razem na misję. Choć każdy z nas zupełnie inny, to wzajemnie się uzupełnialiśmy i dobrze nam się współpracowało. Naszym głównym projektem misyjnym było poprowadzenie Summer Campu, czyli dwu tygodniowych półkolonii dla setki dzieci. Codziennie tańczyliśmy, graliśmy, ale również prowadziliśmy warsztaty – m.in. plastyczne, sportowe, muzyczne. Chociaż dzieci i tak najbardziej cieszyły się z posiłku, który codziennie dostawały, co daje dużo do myślenia. Podczas Summer Campu dzieci nauczyły mnie czerpania radości z najprostszych rzeczy, doceniania momentów beztroski, bycia tu i teraz.
Zakończenie misji i wyjazd z Zambii nie był dla mnie łatwy. Mimo to przepełnia mnie wdzięczność. Za każdy uśmiech i każdą łzę, za chwile pełne radości, ale także te trudne. Za każdą osobę, którą Bóg postawił na mojej drodze. Za modlitwę dobrych ludzi, bo to wsparcie odczuwałam na każdym kroku. Jestem ogromnie wdzięczna, że mogłam tego wszystkiego doświadczyć.