Adopcja Miłości – Peru (Scarleth)

Nazywam się Scarleth Julieth Palma Paéz i jestem trzynastolatką. Mam dwójkę braci. Urodziłam się w Wenezueli i tam spędziłam większą część swojego życia. Rodzice niestety już dawno temu się rozstali. Moja mama jest bardzo młodą, ale silną kobietą. Cztery lata temu zdecydowała się na trudny krok, by wyjechać do innego kraju – Peru – w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. Zostaliśmy wtedy pod opieką mojej babci i wujka. Był to zdecydowanie najtrudniejszy okres w moim życiu. Czułam się porzucona, smutna i samotna. Bardzo potrzebowałam mamy. Kiedy tylko przypominałam sobie dzień naszego pożegnania, od razu łzy napływały mi do oczu… Weekendy czasem spędzaliśmy z tatą i jego nową rodziną. Nasze relacje były dobre i pełne miłości, jednak rana spowodowana rozstaniem z mamą, wciąż pozostawała otwarta.
Wreszcie po ponad 3 latach mamie udało się wrócić do Wenezueli po mnie i moich braci. Nie zapomnę tego dnia nigdy! Ach, co to była za radość, gdy niespodziewanie, po kilku latach rozłąki zobaczyłam w progu domu moją mamę i wreszcie mogłam nie tylko ją usłyszeć, ale także przytulić! Podróż do Peru trwała tydzień i była bardzo skomplikowana. W końcu zmęczeni, ale szczęśliwi z tego, że jesteśmy razem, dotarliśmy do celu naszej podróży – Monte Salvado, gdzie mieszkamy do dziś. Mama pracuje na placówce u salezjanów, zajmuje się gospodarstwem i pracą na roli, często jej pomagam. Wraz z braćmi chodzimy do szkoły salezjańskiej. W tym roku rozpoczęłam już naukę w liceum. Moi bracia dodatkowo dorywczo pracują.


Pokochałam to miejsce od pierwszego wejrzenia, czuję się tu na prawdę jak w domu! Wreszcie jestem szczęśliwa! Mam nowych przyjaciół. Szkoła pozwala mi rozwijać się i dążyć do spełnienia marzenia, o tym, by zostać weterynarzem. Daję z siebie wszystko, by realizować krok po kroku swoje cele. Wielką inspiracją jest dla mnie mama, imponuje mi, iż mimo przeciwności losu, nie poddała się i walczyła z całych sił o to, byśmy mogli znowu żyć wspólnie jako rodzina w godnych warunkach. Jestem bardzo wdzięczna salezjanom i ich współpracownikom, którzy przyjęli nas z otwartymi ramionami. Dali nam poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, którego tak bardzo nam brakowało.