Boliwia: Gringa wśród dzikich plemion? …czyli o stereotypach na temat misji słów kilka

Czy nie jest tak właśnie, że wyobrażamy sobie misje jako posłanie do ludzi, którzy nadal noszą przepaski na biodrach, biegają z dzidami za zwierzyną, a białego człowieka w życiu nie widzieli? Mamy takie „romantyczne” podejście, często potwierdzane przez to, co widzimy na filmach lub czytamy w książkach. Ludzi z dalekich od Polski krajów widzimy jak z Indiany Jonesa albo książek Wojciecha Cejrowskiego. Sama kiedyś zaczytywałam się w podobnych pozycjach jak np. „Gringo wśród dzikich plemion".


Zacznijmy od tego, że Ameryki Południowej, czy też Afryki, nie możemy traktować jako monolit kulturowy, jakby był to jeden kraj. Każde państwo, każdy region, a nawet każde miasto mają swoje odrębne tradycje, potrawy, ubiór. Także w Boliwii mamy w tej kwestii dużą różnorodność.

Boliwia ma powierzchnię trzy razy większą niż Polska, jednak jest tu tylko ok. 12 milionów mieszkańców. Jest to kraj zróżnicowany pod względem krajobrazów, możemy tu spotkać lasy tropikalne, przez Altiplano aż po ośnieżone szczyty sześciotysięczników. Nie ma jednak dostępu do Oceanu Spokojnego (utracił  go w wojnie z Chile i Peru w XX wieku).


W GÓRĘ

Przez to też, że duża część kraju znajduje się na znacznej wysokości nad poziomem morza, klimat jest tu surowy. Ma to duży wpływ na ludzi. Często ci, którzy zamieszkują tereny górzyste  są bardziej zamknięci, traktują przybyszów z dystansem. Razem z Pauliną mogłyśmy to zauważyć przez już ponad dziewięć miesięcy pracy w Centrum Jana Pawła II. Chociaż Cochabamba leży na zaledwie (sic!) 2500 m n.p.m., to warunki jakie tu panują, szczególnie w okolicznych wsiach, sprawiają, że „nasze” mamy potrzebowały kilku miesięcy, żeby nam zaufać, otworzyć się w rozmowie. Także dzieci nie są „typowymi” dziećmi z plakatów i ulotek, jakie możemy zobaczyć na temat misji. W trakcie robienia zdjęć, nawet podczas zabawy, zastygają i przyjmują poważny wyraz twarzy lub nie patrzą w obiektyw. Z rozmów wyniknęło, że jest to skutkiem poglądu, że na zdjęciach trzeba wyglądać wystarczająco „dostojnie”.


HORA BOLIVIANA (hiszp. czas boliwijski)

…czyli mamy czas, jak nie dzisiaj, to jutro. Przez ten czas na misji wystawiana na próbę jest nasza cierpliwość. Jako Europejczycy (stereotypowo, ale jak to się mówi, w każdym stereotypie jest nutka prawdy) jesteśmy dość punktualni i poukładani. Misje uczą zaś elastyczności. Można sobie robić plany, ale trzeba nauczyć się je modyfikować. Umawiamy się na daną godzinę, ale trzeba nauczyć się czekać. Można próbować zmienić otaczający nas świat, ale trzeba nauczyć się dostosowywać do zastanych warunków i w ich ramach działać. Tego nas uczy codziennie misja w Cochabambie. Bywa, że zamiast prowadzić warsztat dla ciężarnych, przekładany od kilku tygodni, przyjdzie nam wymyślać spontanicznie prace plastyczne dla dzieci.


BYLE BYŁO DUŻO I TŁUSTO

Tak można podsumować, jak dla mnie, kuchnię boliwijską. Nie będę udawać, że mnie urzekła. Są oczywiście potrawy, które mi bardziej smakują, ale po powrocie do Polski (który zbliża się wielkimi krokami) nie będę tęsknić za tutejszymi smakami na czele z chicharron czyli kawałkami wieprzowiny, w tym skóry i tłuszczu, smażonych na głębokim oleju. Porcje podawane m.in. na stoiskach na canchi (czyli targowisku) są bardzo duże. To wszystko miejscowi popijają bardzo słodkimi refresco (hiszp. napój bezalkoholowy) zrobionymi zwykle na bazie lokalnych owoców. Dziwią mniej takie potrawy, kiedy zdamy sobie sprawę, że mają po prostu nasycić na wiele godzin – z tego względu są tak tłuste tudzież słodkie.


DO CZEGO DĄŻYMY?

W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy tacy sami, jako ludziom zależy nam na podobnych rzeczach. Oczywiście, różnią nas zwyczaje, kultury, mentalność, środowisko w jakim wzrastamy, ale koniec końców każdy z nas poszukuje miłości. Chcemy kochać i być kochani. Akceptowani bezwarunkowo. Tego szukamy, do tego przez całe życie dążymy. Także wiara jest przejawem tego szukania. W Bogu odnajdujemy miłość, taką przez duże „M”. Jak mówi św. Augustyn : „Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”.


PLANY PLANAMI

W takim razie czy ta misja wygląda tak jak ją sobie wyobrażałam? I tak, i nie. Z jednej strony, dzięki wielu latom spędzonym w wolontariacie, wysłuchaniu prezentacji po powrocie  innych wolontariuszy z misji, starałam się przygotować na to, że misja może niejeden raz zaskoczyć. Z drugiej strony, człowiek jak to człowiek, robi sobie swoje plany, grunt to umieć się dostosować i jak trzeba, to zmienić plan na lepszy. Lepszy, bo Boży.