Boliwia (Cochabamba): Bo każdy z nas może być świętym!

Za nami uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Gdy byłyśmy jeszcze w Polsce przygotowując się do wyjazdu, inni wolontariusze starali się nam jak najwięcej opowiedzieć o danym kraju, żebyśmy byli jak najlepiej przygotowani na tzw. szok kulturowy. Jednak gdy rozmawialiśmy o święcie Wszystkich Świętych obchodzonym w Boliwii, mówili jedno- „tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć”. I teraz sama śmiało mogę się podpisać pod tymi słowami!

Jak Boliwijczycy obchodzą te święta?

To, co pierwsze nasuwa mi się na myśl, to dwa określenia: bardzo uroczyście i wesoło. W Boliwii, odwrotnie jak w Polsce, dniem wolnym od pracy jest Dzień Zaduszny. Pierwszego listopada normalnie wykonują swoje obowiązki, jednak muszą też znaleźć czas, aby przygotować stoły dla zmarłych. Boliwijczycy bardzo mocno wierzą w obecność zmarłych, są pewni, że gdy przygotują ulubione potrawy zmarłego, to on w samo południe do nich przyjdzie – w różnej postaci – czasem to podmuch wiatru, czasem w postaci ptaka, a czasem po prostu to czują.

Tego dnia, z grupą młodzieży wybraliśmy się do sąsiednich domów, aby pomodlić się za zmarłych. Zasady były proste: szukamy miejsc, gdzie brama jest otwarta a nad drzwiami wisi czarna kokarda, wchodzimy, modlimy się za zmarłego, wychodzimy i idziemy dalej. Jednak w praktyce oznaczało to dłuższe postoje, bowiem w każdym domu byliśmy częstowani różnymi smakołykami, a także czymś do picia (młodsi – sokiem, starsi – tutejszym alkoholem o nazwie chicha). Domownicy też chętnie z nami rozmawiali, a na koniec każdy dostawał paczkę słodyczy lub drożdżówek. Dzięki temu, już po paru domach, nasze siatki były przepełnione jedzeniem. Jednak to, co mnie najbardziej zaskoczyło to to, z jaką starannością Boliwijczycy przygotowują te stoły dla zmarłych – są pięknie ubrane, a przede wszystkim jest na nich wszystko, co dana osoba lubiła jeść, a także jej zdjęcie. Obowiązkowym elementem jest upieczony w kształcie drabiny chleb, bo przecież zmarły musi mieć jak „zejść z zaświatów” do domu.  

Drugi dzień świąt

Drugiego listopada Boliwijczycy zabierają całe przygotowane jedzenie i idą na cmentarz, aby przy grobie zmarłego kontynuować świętowanie. My odwiedziłyśmy cmentarz w Clizie. Gdy tam weszłam, to miałam wrażenie, że znalazłam się na jakimś weselu. Ogromny szok, bo przecież w Polsce na cmentarzach obowiązują głównie cisza, spokój, w powietrzu czuć nastrój zadumy, a tutaj – jedna wielka zabawa. Spotkałyśmy kilkanaście orkiestr – bliscy mogli zamówić utwory dla swoich zmarłych, a dzięki muzyce i śpiewom było bardzo głośno i różnorodnie, bo każda orkiestra grała inną melodię. Wszyscy rozmawiali, jedli, pili. Można było się też pomodlić za zmarłych i jak to dzień wcześniej – każdy dostawał za to drobny poczęstunek.

Pomimo tak odmiennego przeżywania tych świąt, znalazłam dwa elementy, które łączą Polskę i Boliwię. Pierwszym z nich jest modlitwa za zmarłych – i my, i oni jesteśmy świadomi, że jest ona bardzo potrzebna, a drugi to nadzieja, że kiedyś wszyscy razem się spotkamy.

Świętość w codzienności

Przy okazji tych świąt znów naszły mnie myśli – co zrobić, żeby być świętym i jak pokazać mamom i ich dzieciom w naszym Centrum św. Jana Pawła II, że oni też mogą być świętymi?

Święty Jan Bosko podarował nam trzy składniki, które są niezbędne do osiągnięcia świętości: „po pierwsze – radość, po drugie – obowiązki związane z nauką i modlitwą, po trzecie – czynienie dobra względem wszystkich”. Niby tak proste zasady, a czasem tak trudne do wykonania.

Będąc tu, w Boliwii, zobaczyłam, jak można się cieszyć z małych rzeczy, codziennych radości. A nauczyłam się tego przede wszystkim od naszych mam i dzieci – widząc ich uśmiech, gdy przychodzą tu i wiedzą, że mogą się najeść, pobawić, odpocząć. Rozmawiając z mamami, dowiadując się co przeszły, a pomimo tego dalej mają siły, żeby się uśmiechać i dbać najlepiej jak potrafią o swoje dzieci. A czasem po prostu przy nich być, nic nie mówić, czasem przytulić, pobawić się, a czasem ugotować z nimi obiad. Takie proste, codzienne czynności, które, wykonywane razem, dają ogromną radość i im, i mnie.

Drugi ważny element – modlitwa. Już po pierwszym tygodniu tu wiedziałam, że bez Pana Boga nie dam rady. W Cochabambie każdy dzień jest inny, nie wiemy co przyniesie, komu będziemy mogły pomóc. Dzięki codziennej Eucharystii znajdujemy w sobie siły, żeby sprostać naszym zadaniom. Jednak nie jest to takie proste, czasem zmęczenie bierze górę, ale wtedy czujemy moc modlitwy, która płynie od innych. Pomaga ona także w czynieniu dobra dla innych. Codzienne pokonywanie mojego egoizmu jest chyba jedną z trudniejszych rzeczy tutaj dla mnie. Jednak podarowanie kawałka siebie drugiemu daje ogromną satysfakcję i jeszcze większe chęci do pracy i czynienia dobra.

Są dni, kiedy wypełnianie tych trzech zasad przychodzi mi z łatwością, ale częściej są takie, gdy muszę walczyć sama ze sobą, żeby z takiego dnia wynieść coś dobrego. Chciałabym być dla dzieci i mam przykładem, jak dążyć do świętości, jednak częściej to ja uczę się od nich. I chyba o to w życiu chrześcijan chodzi, żeby nawzajem sobie pomagać, być świętymi już tu, na ziemi, a kiedyś razem spotkać się w niebie. Często jest trudno, jednak nic nie zwalnia nas z przestrzegania tych zasad, bo jak Matka Teresa z Kalkuty powiedziała: „świętość nie jest luksusem dla nielicznych, ale obowiązkiem dla mnie i dla Ciebie” i zaczyna się, jak mawiał św.Franciszek Salezy, od „cichego zamykania drzwi”. Więc i sobie i Wam życzę, żebyśmy już na ziemi byli świętymi!