Gambia: Wdzięczność niejedno ma imię

Jest środek nocy. Wsłuchuję się w odgłosy spadających kropel deszczu. Burza wyrwała mnie ze snu, ciężko zasnąć ponownie, gdy za oknem szaleje żywioł. Nie należę do osób, które boją się burzy, ale jednak to co się dzieje tej nocy z lekka napawa mnie niepokojem.

I nagle przychodzi taka refleksja, że przecież nie mam powodów do obaw – leżę sobie spokojnie w wygodnym łóżku, mam dach nad głową. Tak, zdecydowanie jestem w lepszym położeniu niż niejeden mieszkaniec naszej wioski. Powiem więcej – niż miliardy ludzi na świecie. Zaczynam się zastanawiać, za co jeszcze mogę być wdzięczna. I nie chodzi tu o jakieś wielkie osiągnięcia. Nie. Próbuję skierować moje myśli na małe cuda dnia codziennego. Na odpowiedzi nie trzeba czekać długo. Przychodzą same, jedna po drugiej, niczym pioruny za oknem. Jest tego tak dużo, że sięgam po telefon i zaczynam notować, żeby nic nie umknęło. Nie wiem, czy w ogóle zdołam znowu zasnąć, ciągle do głowy przychodzi mi coś nowego, wartego zanotowania. W końcu burza ustaje, krople deszczu, kapiące o dach kołyszą mnie ponownie do snu, wielu pozycji już nie uda się dziś zapisać. Lista wydaje się być nieskończenie długa…


MIEJ ODWAGĘ ŻYĆ

Temat wdzięczności chodzi za mną już od dłuższego czasu, niczym nasz nowy, niedawno zaadoptowany kot Tom. Żyjąc od ośmiu miesięcy w zupełnie innej rzeczywistości, jaką jest dla mnie mała, afrykańska wioska, wydaje mi się, że zaczynam dostrzegać więcej. Jakby z oczu spadały nagle jakieś klapki. Ludzie od zawsze zmagali się z różnymi problemami. Każda epoka niosła na swoich ramionach jakiś ciężar. Wydaje mi się, że tym, z czym zmaga się współczesny człowiek, jest brak poczucia wdzięczności. Wszystko się nam należy. Im więcej posiadamy, tym więcej chcemy mieć. Nigdy nie jesteśmy zadowoleni. Potrzeba nam czasem zatrzymać się i spojrzeć na nasze życie z boku, z innej perspektywy, by zobaczyć to, co na co dzień nam umyka, by odnaleźć radość z życia. Wydaje Ci się, że nie masz powodów do wdzięczności? Odłóż telefon, komputer, idź do łazienki i spójrz w lustro. Żyjesz, oddychasz, masz dach nad głową. Wydaje Ci się, że to mało? Błąd – to bardzo wiele. Jeśli jeszcze do tego jesteś zdrowy, to naprawdę masz więcej niż niejeden człowiek na świecie. Niedawno uczestniczyłam w pogrzebie jednego z naszych animatorów, a właściwie sympatyków naszego oratorium. Młody chłopak, trochę po 30-stce. Od lat zmagał się z poważną chorobą. Sporo czasu spędzał w szpitalach. Mimo to nikt nie spodziewał się tego, że odejdzie tak szybko. W piątek jeden z  naszych księży pojechał do miasta, by kupić mu bilet na autobus do Senegalu na niedzielę i załatwić konsultację lekarską na poniedziałek. W sobotę rano przewrócił się i już nie wstał. Wieczorem już modliliśmy się wspólnie z rodziną na różańcu za jego duszę. W trakcie pierwszego dziesiątka nagle, jak na zawołanie, kilka starszych kobiet zaczęło płakać, choć w sumie to nie wiem, czy płacz, to dobre określenie tego co się działo. Chyba lepiej będzie napisać, że zaczęły krzyczeć, jęczeć, zawodzić. Element miejscowej kultury. Nie wiem ile ma to wspólnego z prawdziwym żalem i pustką w sercu, a na ile to obowiązkowy „punkt programu”, ale nie mnie to oceniać. W każdym razie na nagła śmierć skłoniła – myślę, że wiele osób – do refleksji. Bądźmy wrażliwi na drugiego człowieka. Życie nie trwa w nieskończoność. Kiedyś się skończy. Ile dzieci traci życie zanim tak naprawdę je zacznie samodzielnie poza brzuchem swojej mamy? Patrząc z tej perspektywy – każdy dzień jest darem.


W KAŻDYM POŁOŻENIU DZIĘKUJCIE

Idźmy dalej. To, że masz piękny dom, a w nim łazienkę i wspomniane już wcześniej lustro. Myślisz, że to standard? Wracasz z pracy i możesz wziąć ciepły prysznic po męczącym dniu. Odkręcasz kurek i leci woda. Standard, czy marzenie milionów ludzi na świecie? Ostatnio pojechałam na kilka dni do domu rekolekcyjnego prowadzonego przez siostry zakonne. Gdy z kranu zaczęła lecieć ciepła woda, naprawdę nie wiedziałam, czy skakać z radości, czy płakać ze wzruszenia. Na co dzień ciepła woda to tylko marzenie. Choć i tak w domu misyjnym mamy wiele – łazienki, a w nich dostęp do wody. Jak już kiedyś pisałam – mieszkańcy naszej wioski, aby wziąć prysznic, muszą najpierw przynieść sobie w wiadrach wodę (i dla większości nie jest to krótki dystans paru metrów, chyba że akurat któraś rodzina mieszka w pobliżu jednego z kilku rozmieszczonych w wiosce kranów). Tak samo sprawa wygląda z myciem naczyń, praniem, czy gotowaniem – pierwszy krok to spacer po wodę. Kuchnia oczywiście polowa, nie ma kuchenki, piekarnika, czy lodówki (domy nie mają kominów, więc faktycznie ciężko by było coś gotować wewnątrz).


Przygotowywane posiłki nie cechuje zbyt duża różnorodność. Mnie to doprowadza czasem do kryzysów „jedzeniowych”, bo ciągle ryż, bo ciągle cokolwiek by nie stało na stole, to wydaje mi się, że ma taki sam smak. Ludziom w wiosce zdaje się to chyba nie przeszkadzać, tak są nauczeni jeść. Kiedyś poczęstowałyśmy koleżanki pizzą – jedna oddała swój kawałek, a druga pierwsze co, to ściągnęła z wierzchu ser, potem ledwo przełknęła kilka kęsów i resztę dała psu. Innym razem w szkolnej stołówce podano ryż z fasolą – koniec świata, afera na pół wioski, bowiem fasolę się je samą, lub z bagietką, nigdy z ryżem… Cóż, jak się całe życie je ciągle to samo, to pewnie ciężko otworzyć się na nowe smaki. To, że jedzenie jest monotonne to chyba najmniejsze zmartwienie ludzi. Prawdziwy problem pojawia się wtedy, kiedy nie ma co jeść. Podczas wakacyjnej półkolonii opiekowałyśmy się najmniejszymi dzieciakami z przedszkola. Każdego ranka zdarzało się, że kilkoro dzieci było marudnych, smutnych, nie chciało brać udziału w żadnych zabawach. Jedna z naszych miejscowych animatorek szybko rozpracowała tę zagadkę pod tytułem: „jakie dziecko nie chce się bawić?” Odpowiedź mega prosta – głodne. Takie, które przyszło bez śniadania. Codziennie więc wyciągała z portfela prywatne pieniądze i szła kupić kilka kawałków bagietki (najczęściej sprzedawane są z margaryną lub czekoladą, ewentualnie makaronem lub rozdrobnioną rybą), by puste brzuszki nie odbierały dzieciakom radości z zabaw. W temacie jedzenia, podzielę się z Wami jeszcze jedną, dość zabawną ciekawostką. Byliśmy kiedyś w mieście. Wyprawa zajęła nam kilka godzin, więc ksiądz zabrał nas na obiad do czegoś w rodzaju baru mlecznego. Zamawiamy oczywiście ryż z jakimś sosem (nie jestem pewna czy w ogóle cokolwiek innego było do wyboru) i prosimy kelnerkę żeby nasza porcja nie zawierała mięsa, w związku z tym, że był piątek. Po czym kelnerka uśmiecha się grzecznie i pyta, czy zamiast mięsa może być kurczak. Wychodzi na to, że w tej części świata kurczak to nie mięso. Podsumowując wątek jedzenia – drogi Czytelniku, jeśli spożywasz posiłki trzy razy dziennie i 95% z tego nie stanowi tylko sam ryż, to naprawdę wygrałeś los na loterii.


Jak myślicie ile rodzin w wiosce ma prąd? Kiedyś naliczyliśmy z księdzem maksymalnie dziesięć i to też tak naprawdę jest nowość (pomału ludzie zaczynają czerpać prąd z paneli słonecznych). Młodzież, żeby naładować telefon przychodzi do oratorium, szkoły średniej lub do domu parafialnego. Nie mamy też latarni na ulicach, po zachodzie słońca panuje totalny mrok, ale za to gwiazdy widać pięknie. Łóżko – oczywistość? Nic bardziej mylnego. Ostatnio powiedziałam do kilkuletniej dziewczynki, która się źle czuła, że zaraz wróci do domu, pójdzie do łóżka i będzie mogła odpocząć, po czym ona mi odpowiada: „ale ja nie mam łóżka”. Czasami człowiek nie pomyśli zanim coś powie. Faktycznie większość śpi na materacach lub na macie na ziemi. Chusteczki do nosa – zupełnie niepotrzebny wynalazek, dzieciaki katar wycierają w rękę, a potem w koszulkę. Kurtka przeciwdeszczowa czy parasol to też rzadkość. Podczas deszczu na głowę można założyć przecież reklamówkę lub jakiś kawałek plastiku (ostatnio widziałam pokrywkę od wiaderka). I takich drobiazgów można by mnożyć w nieskończoność. Małe rzeczy. Mamy ich pełno wokół siebie, pomagają nam w życiu codziennym, tylko czy je doceniamy?


POZNAJĄC HISTORIĘ I PRZYRODĘ

W sierpniu wybraliśmy się całą wspólnotą na jednodniową wycieczkę w jedno z najbardziej historycznych miejsc w Gambii – małą wyspę Kunta Kinteh (co ciekawe, za kilkadziesiąt lat może ona przestać istnieć, a to za sprawą ciągle podnoszącego się poziomu wody, do tej pory około ¾ jej powierzchni zostało zalane). Z tych terenów przez cztery wieki wywieziono do Europy i Ameryki prawie trzy miliony czarnoskórych niewolników. Przed podróżą na statkach większość z nich była przetrzymywana w nieludzkich warunkach na wyspie. Wiele ludzi straciło tam swoje życie. W takich miejscach nie trudno o refleksje, same przychodzą. Jak wielką wartość stanowi wolność. Możliwość decydowania o własnym losie. Niestety na świecie temat niewolnictwa i handlu ludźmi jest wciąż bardzo aktualny. Szacuje się, że obecnie około 46 milionów ludzi nie może samemu decydować o sobie. Dane te są przerażające. W drodze na wyspę, płynąc łodzią, mogliśmy zachwycać się pięknem otaczającej nas przyrody. Rzeka Gambia jest naprawdę ogromna i cudowna. Warto czasem się zatrzymać, by czujnym okiem spojrzeć na otaczający nas świat. Naprawdę warto.


Co jeszcze nauczyłam się doceniać będąc na misjach? Zdecydowanie klimat. Teraz naprawdę doceniam nasze cztery pory roku i ich odmienność, choć dawniej wyglądało to z mojej perspektywy różnie. Zima – źle, bo za zimno. Lato, źle bo za ciepło. I tak dalej. Tutaj pogoda to żywioł. Ciągle upalnie. Świeci słońce, za trzy minuty nadchodzą czarne chmury i zaczyna się potworna ulewa, zamieniająca ulice w rzeki. Burze, silne wiatry powodujące zniszczenia. U nas w wiosce większość domów i tak jest murowanych, ale trudno mi wyobrazić sobie jak ulewę można przetrwać w lepiance z gliny i liści. Dzieciaki często chorują przez chłodne noce, bo przecież nie każdy ma koc, żeby się przykryć. Życie w takiej strefie klimatycznej jest naprawdę ciężkie.


WDZIĘCZNOŚĆ ZA NASZĄ POSŁUGĘ

Wiecie co jest najwspanialsze będąc na misji w wiosce z dala od szumu wielkiego miasta? To, że nie jesteśmy anonimowe. Po ośmiu miesiącach już mało kto woła za nami tubab (biały człowiek). Nie jesteśmy kimś tam z Europy. Mieszkańcy znają nasze imiona i tak właśnie się do nas zwracają. To sprawia, że czujemy się jak w domu. W sierpniu dyrektor szkoły średniej zaprosił nas na mecz piłki nożnej, wielkie wydarzenie dla wszystkich uczniów. Idąc na boisko jeszcze nie wiedziałyśmy, że ten turniej piłkarski został zorganizowany między innymi na naszą cześć, toteż dosyć mocno się zdziwiłyśmy, gdy na miejscu zobaczyłyśmy młodzież ubraną w koszulki z nadrukowanymi naszymi zdjęciami. Każda z nas miała swoją drużynę, której kibicowała. Bardzo szybko też nas ubrali w te koszulki. Warto dodać, że na odwrocie było wypisane za co nam dziękują. Mimo, że nie fascynuje mnie ten sport, to jednak emocje tego dnia były ogromne. Ostatecznie w pojedynku dziewczyn wygrała moja drużyna, ale tak naprawdę nie o wygraną chodziło, ale o dobrą zabawę i wyrażenie wdzięczności. To był naprawdę dobry dzień.


Jestem bardzo wdzięczna za to, że znalazłam drugi dom, na innym krańcu świata, zwłaszcza, że pierwsza myśl o wyjeździe na misje zrodziła się aż 13 lat temu i tak to kiełkowało we mnie dłuższy czas. Jestem wdzięczna za każdego spotkanego człowieka, zwłaszcza za dzieci i młodzież, którymi się otaczamy. I za księży salezjanów, którzy są dla nas przewodnikami na tych misyjnych drogach. Mam nadzieję, że to czego się tu nauczyłam, to co zobaczyłam, pozwoli mi lepiej pielęgnować wdzięczność w moim sercu. A na koniec zdradzę Wam, że pisząc te słowa siedzę sobie na ławce z widokiem na ocean i słucham szumu fal. „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.”

PS A może teraz kolej na Was? Wypiszcie swoje powody do wdzięczności. Zachęcam. 😊