Boliwia, Tupiza: Narysujesz mi karatulę?
Narysujesz mi karatulę? To pytanie chodzi za mną od ponad dwóch tygodni. I bynajmniej nie chodzi o karalucha, ani nic podobnego. Wyjaśnienie jest o wiele prostsze: wraz z nadejściem lutego nadszedł nowy rok szkolny. A wraz z nim iście boliwijskie porządki dotyczące organizacji zeszytów, plecaków i przy okazji naszej pracy.
Karatula to specjalnie przygotowana pierwsza strona zeszytu. Musi zawierać w sobie imię i nazwisko ucznia, jego „kurs” – czyli klasę, nazwisko nauczyciela, rok szkolny, nazwę szkoły, hasło „Tupiza-Boliwia” i – co najważniejsze – rysunek. Nie pierwszy lepszy rysunek, ale porządnie zrobione małe dzieło sztuki, odręcznie (nie wolno nic wklejać!), najlepiej tak, żeby wyglądało na wydrukowane. Wspominałam już, że rysunek jest najważniejszy w karatuli?
Co ciekawe, ta „pierwsza” strona często jest traktowana jako „pierwsza strona działu”, „pierwsza strona typu aktywności”, „pierwsza strona rodzaju lekcji” itd. Co to oznacza? Cóż, tyle, że często jeden przedmiot wymaga przygotowania kilku karatul – czterech, pięciu, siedmiu… Dotyczy to zwłaszcza starszych dziewczyn, które uczęszczają do colegio (liceum), a tych od lutego jest w hogarze (domu) dziewięć. Każda z nich ma 15 przedmiotów… Liczyć każdy umie. Oczywiście, robimy wszystkie karatule wspólnie – ale to chyba oczywiste, że żadna z nich nie jest w stanie ogarnąć w 100% swoich rysunków, tym bardziej, że w parze idą regularne zadania domowe z chemii, fizyki i wszystkich innych przedmiotów. I uczęszczanie na lekcje, oczywiście. Zmilczę o naszej trzynastce ze szkoły podstawowej, z której to trzynastki w zasadzie nikt nie jest w stanie stworzyć dzieła, które by sprostało wymaganiom.
Na karatulach wymagania dotyczące zeszytów się nie kończą – każdy z nich musi być oprawiony w papier odpowiedniego koloru (a ja jako dziecko godzinami szukałam w papierniczym zeszytów z ładną okładką!), przyozdobiony również papierem odpowiedniego koloru i dodatkowo jeszcze oprawiony w folię. No i podpisany, oczywiście.
A potem się okazuje, że nauczyciel zmienił swoje wymagania i cała robota zaczyna się od początku…
Tak więc misje przyniosły nam kolejne zaskakujące wyzwanie: odkrywanie i rozwijanie naszych talentów plastycznych (przy dużej dozie cierpliwości). Z jakim skutkiem? Można ocenić po zdjęciach ;) I choć praca zaczęła się już dwa tygodnie przed końcem wakacji, w międzyczasie nawet nadeszła pomoc (!) – to końca nadal nie widać…