Sudan Południowy: „Abuna!” – czyli o tym, jak zostałem ojcem i co zrobić, żeby rzeka stała się drogą…?

Wszystko wskazuje na to, że minęło jakieś półtora miesiąca naszego pobytu w Jubie, czyli stolicy Sudanu Południowego. Był to czas obfitujący w nowe doświadczenia, związane z poznawaniem tutejszej społeczności oraz rytmu w jakim toczy się życie w placówce. Część z naszych zadań została nakreślona jeszcze przed przyjazdem, inne rozwinęły się po zaznajomieniu się z wszystkimi frontami na jakich działają tutejsi misjonarze. I tak nasz dzień zaczyna się od porannej mszy i śniadania, po którym wszyscy rozchodzą się do swoich obowiązków. Dla mnie jest to najczęściej czas przeznaczony na „spacer”, jak to zwykł mawiać jeden z moich tutejszych pomocników. O co chodzi? Ano chodzi o to, żeby odpowiedzieć na pytanie zadane w tytule. Podczas pory deszczowej, przy niezwykle obfitych opadach, drogi na terenie placówki istotnie zamieniają się w rzeki. Po kilku latach użytkowania woda wyrobiła sobie własne koryta, które sprawiły, że miejscami bez samochodu terenowego nie sposób przejechać. Tak więc „spacerując” dokoła obiektu wykonuję niwelacje terenu, która ma na celu ustalenie rzędnych wszystkich dróg (łączna długość wszystkich to około 1,5km), tak, by następnie móc sporządzić projekt, który poprawi ich jakość i zapewni skuteczne odwodnienie. Pomaga mi w tym najczęściej dwóch chłopaków z miejscowej wspólnoty: Andrew i Dominic. Szczególnie zainteresowany budownictwem jest pierwszy z nich, który wykonuje ściany budynków przy wykorzystaniu zużytych plastikowych butelek napełnianych piaskiem(!) Jest to coraz bardziej popularny sposób wznoszenia budynków, który daje możliwość ponownego wykorzystania odpadów, jednocześnie zapewniając dogodne warunki cieplne wewnątrz budynku. Wykonanie pomiarów jest jednak uzależnione od pory deszczowej. Dlatego kiedy zaczyna padać, moja praca ogranicza się do laptopa, gdzie wykorzystuję zgromadzone dane do sporządzenia projektu.

Koło godziny 13:00 wszyscy gromadzimy się na lunch, po którym jest chwila na odpoczynek lub często zrobienie prania :P Od niedawna około godziny 16:00 udaję się do Secondary School (Szkoły Ponadpodstawowej), aby pomóc w rozwiązywaniu zadań z matematyki tym uczniom, którzy zostali w szkole po lekcjach. Wynika to z faktu, iż najczęściej tutaj mają lepsze warunki do nauki niż w swoim domu.
W tym samym czasie kończą się także zajęcia w Primary School (Podstawówce), co bardzo łatwo spostrzec po „różowej fali” wylewającej się z bramy. Taki kolor koszulek mają dzieci, które przychodzą do szkoły popołudniu, gdyż lekcje odbywają się na dwie zmiany.
Oprócz tego na terenie placówki działa także przedszkole prowadzone przez Siostry Salezjanki. I to właśnie mijając tych maluchów, maszerujących na swoje zajęcia, można często usłyszeć okrzyki: „Abuna! Abuna!”. Znaczy to ni mniej ni więcej tyle co: „Ojcze! Ojcze!”. Część z nich bierze nas po prostu za nowych księży, którzy przybyli tutaj, aby przybić z nimi „gonga” (tzn. naszego „żółwia”). Jest to bowiem dla nich najpopularniejsza forma witania się, która jednocześnie daje im najwięcej frajdy (nam w sumie też :D )
Kolejnym stałym punktem dnia jest różaniec odmawiany na zewnątrz przy figurce Maryi. Gromadzi się na nim miejscowa wspólnota, która jest mieszanką różnych pozostałości kulturowych. Tak więc różaniec często odmawiany jest w kilku językach: angielskim, arabskim oraz w języku Bari. Na koniec dnia uczestniczymy w wieczornych modlitwach, po których jest wspólna kolacja i czasem także wspólne oglądanie meczu (zwłaszcza gdy gra Premier League lub Liga Mistrzów).

Weekend zmienia jednak ten porządek i dodaje trochę inne zajęcia. W każdą sobotę spotykam się z nauczycielami ze szkoły technicznej VTC (Vocational Training Centre), aby przeprowadzić zajęcia z rysunku technicznego w programie ZWCAD. Są one możliwe do zrealizowania dzięki firmie Usługi Informatyczne Szansa, która udostępniła szkole darmową licencję edukacyjną. Dzięki szkoleniu w przyszłości tego typu zajęcia będą mogły zostać wprowadzone do programu nauczania.

Niedziela natomiast jest dniem wyjazdowym, gdzie każdy z księży udaje się do okolicznych wiosek, aby odprawić tam Mszę dla lokalnych wspólnot. Co tydzień zatem mamy okazję zobaczyć różne miejsca, gdzie ludzie niecierpliwie wyczekują na niedzielną Eucharystię. I zdecydowanie nie jest to Eucharystia „45 minut z kazaniem”. Samo odśpiewanie „Chwała na wysokości” zajmuje nieraz około 10 minut…

Ale o tym i o innych spostrzeżeniach „mutu loque” (tzn. „białego czlowieka”) następnym razem!