Boliwia: Nie ma ludzi niezastąpionych?
Trudno zgodzić się z tym twierdzeniem, gdy odejście niektórych osób powoduje pustkę i poczucie ogromnej straty. Tak właśnie było z odejściem siostry Beyzymy, która pracowała w Domu Dziecka w Tupizie. Siostra na szczęście odeszła tylko do sąsiedniego kraju; pracuje teraz w Peru :)
Jak ona była?
WULKAN ENERGII
Siostra miała niespożyte pokłady energii. Cały czas była w biegu. Nie ograniczała się tylko do tego, co niezbędne. Cały czas szukała nowych, ciekawych propozycji rozwoju dla dzieciaków z naszej placówki czy możliwości poprawy ich funkcjonowania. Świetnie odnajdywała się w gąszczu urzędniczej papierologii (a biurokracja jest tu baaardzo rozbudowana), choć administracja nie jest jej żywiołem.
UŚMIECH NA TWARZY
Uśmiech prawie nigdy nie znikał z twarzy siostry, a z jej oczu biła radość i życzliwość. I to bez względu na to, czy siostra przebywała właśnie z dzieciakami z domu dziecka, spotkała dawno niewidzianego znajomego czy po prostu pozdrawiała osobę mijaną na ulicy. Uwielbiała zresztą kontakt z ludźmi. I to właśnie człowiek był dla niej najważniejszy; dlatego zawsze znalazła czas na rozmowę czy spotkanie. Zarażała swą radością i optymizmem czym zaskarbiała sobie sympatię wielu osób.
OTWARTE SERCE
Siostra zawsze wsłuchiwała się w głos osób potrzebujących. Dlatego też jej praca w domu dziecka to nie nakazy, zakazy, nadzór czy kontrola. To dużo zaufania do dzieciaków, swobody, poznawania bolączek i potrzeb dzieci oraz reagowanie na nie. Bo dla siostry nie było zadań niewykonalnych. Były ewentualnie te, które mogły zostać zrealizowane w nieco innym zakresie niż wcześniej zakładała, czy planowała. Dlatego też dzieci mogły marzyć, a siostra dbała o to, żeby przynajmniej niektóre z tych marzeń zostały zrealizowane :)
Siostra była też wsparciem dla dzieci, które opuściły już dom dziecka. Zawsze mogły tu wrócić po radę, oparcie, czasami po pomoc finansową.
Nigdy nie przeszła obojętnie obok osoby potrzebującej. Dlatego też niejednokrotnie zatrzymywaliśmy się przy drodze, żeby kupić sery czy chleb od staruszki, która przeszła wiele kilometrów ze swojej wioski, żeby dotrzeć ze swoimi produktami do głównej trasy. Biedni, opuszczeni, samotni zawsze mogli liczyć na jej pomoc. Siostra po prostu odwiedzała takie osoby w ich domach, przywożąc im produkty spożywcze, oferując drobną pomoc finansową czy po prostu rozmawiając.
DZIĘKUJĘ!
Wszystkie te cechy sprawiają, że była osobą nieprzeciętną. Była dla mnie przykładem życia misyjnego. Jestem wdzięczna, że miałam szczęście spotkać taką osobowość na swojej drodze. Wspólna praca z siostrą była czystą przyjemnością i pewnie dzięki temu Dom Dziecka w Tupizie tak szybko stał się moim drugim domem :)