Peru: O tym, dlaczego nie jest łatwo pisać bloga
Na pozór nasze życie tutaj i następujące po sobie dni, to jak już niedawno pisała Ula „otwieranie i zamykanie oratorium”. Z drugiej strony każdego dnia dzieje się tyle rzeczy! Niektóre z nich są naprawdę warte zapamiętania lub przynajmniej zapisania, żeby dało się je później przywołać, inne wolałybyśmy natychmiast wymazać z pamięci, a najlepiej żeby ich w ogóle nie było. Jak wszędzie i jak zawsze, nie wszystko jest urocze – cały czas jesteśmy jeszcze na ziemi, a przecież musi być jakaś różnica między ziemią i niebem. Niemniej sądzę, że wpis na bloga pewnie mógłby się pojawić co tydzień, być może nawet interesujący, zwłaszcza jeśli się założy, że dla czytelników z Polski wszystko, co tutaj się dzieje, jest tak egzotyczne, że aż ciekawe.
Z drugiej strony włączyć komputer, zasiąść przed jego ekranem, zmusić się do wystukania czegoś na klawiaturze, to czasem taki wysiłek… Przecież w tym samym czasie można zrobić pranie, poczytać jakąś książkę celem znalezienia inspiracji na „słówko na popołudnie”, napić się kawy, poplotkować (albo inaczej: przeanalizować wydarzenia dnia poprzedniego w szerszym gronie)… Można pomóc w kuchni, żeby nasza pani kucharka nie czuła się zupełnie samotna i opuszczona, przygotować coś na popołudniowe oratorium lub po prostu jeszcze troszkę pospać, bo przecież wstało się przed szóstą, a poszło się spać całkiem późno. Jak widać powodów jest sporo, a na pewno lista nie została wyczerpana. Czasem potem pojawia się myśl, że może by wypadało coś opisać i nawet warto byłoby to zrobić, ale taką myśl należy szybko od siebie odgonić i zastąpić ją jakąś inną: np. „ale kogo to będzie interesować?” lub „czy to znowu takie ważne?”
Przychodzi jednak taki moment, w którym człowiek myśli sobie; „minął już prawie rok, wszyscy coś piszą, to znaczy, że albo coś robią, albo przynajmniej zauważają rzeczy, którymi warto podzielić się z innymi. A ty? Nic nie robisz, czy nic nie widzisz? A może obie te rzeczy na raz?” Wtedy nerwowo zagląda się do notatek, które przecież miało się robić przez cały czas pobytu na misji, żeby mieć potem co wspominać. Dostaliśmy nawet takie super zeszyty, każdy ze swoim imieniem i nazwiskiem i naszym wspólnym zdjęciem z rozesłania. W zeszycie też jakby niewiele, a szkoda. Przecież ciągle się coś dzieje.
W trwającym jeszcze miesiącu nasi podopieczni z oratoriów zdążyli przeżyć z nami rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja, nie tylko po to, żeby się czegoś dowiedzieć o naszej ojczyźnie, naszych wybitnych rodakach czy tradycyjnych potrawach (włącznie z możliwością degustacji ciasta drożdżowego przygotowanego specjalnie na tę okazję przez Ulę), ale żeby przy tej okoliczności odbyć mini lekcję poczucia dumy i tożsamości narodowej. Niedługo potem były rozgrywki sportowe zwane tutaj „campeonatos” oraz gra w podchody z zadaniami, które miały przybliżyć postać św. Dominika Savio. A 12 maja w Peru hucznie obchodzi się Dzień Matki. Razem z dziećmi robiłyśmy więc kwiaty z papieru i laurki dla ich mam oraz upiekłyśmy tort dla dwóch mam najważniejszych i najbliższych naszemu sercu – naszej pani kucharki Soili, którą traktujemy jak naszą tutejszą mamę oraz dla Mari, która jest również pracownikiem parafii i mamą małego sympatycznego chłopca o imieniu Toti.
Obecnie przeżywamy czas przygotowania do obchodów uroczystości Maryi Wspomożycielki Wiernych. Znowu wszyscy nasi oratorianie, nawet ci z odległych dzielnic, spotykają się na naszym oratoryjnym boisku, żeby brać udział w zawodach sportowych z siatkówki, koszykówki, piłki nożnej… Znowu są emocje, a my znowu planujemy mecze, pierzemy i suszymy znaczniki dla drużyn, szukamy bezstronnych arbitrów (nie jest to takie proste, bo wszyscy chcą grać), rozdajemy lemoniadę… Oprócz tego uczestniczymy w różańcu, który odbywa się w domach mieszkańców San Lorenzo należących do naszej parafii oraz Mszach św. w czasie Nowenny do Wspomożycielki. Monika i Ula przygotowują z młodzieżą artystyczne występy, które będziemy podziwiać już jutro w czasie „Verbeny”, czyli wieczornego spotkania ze słowem i muzyką organizowanego dla uczczenia Maryi.
Dlaczego więc tak trudno jest usiąść przed tym komputerem i spróbować o tym komuś opowiedzieć za pomocą tekstu? Właściwie nie znam odpowiedzi na to pytanie… Może to zmęczenie, bo czasem nawet nie pamiętamy, jak dotarłyśmy nocą do łóżka i kiedy zasnęłyśmy, lub dlaczego ten budzik już dzwoni, skoro dopiero przed chwilą się go nastawiło… A może to lenistwo, z którym przecież powinniśmy nieustannie walczyć?