Keep CALM and… pray for South Sudan!
Jak pewnie już wiecie przez dwa końcowe tygodnie stycznia przebywałyśmy razem z Eweliną w Refugges Settlement w Palabek, gdzie swoją misję prowadzą księża Salezjanie. Szóstka Salezjanów: ks. Arasu (Indie), ks. Jefrey(Indie), ks. Uba (Wenezuela), ks. Roger (Kongo), ks. Julius (Kongo) oraz brat Serge (Kongo Brazzaville) na co dzień zmagają się z ogromnymi upałami sięgającymi nawet ponad 40 stopni, ale kochają swoją misję, kochają to miejsce a przede wszystkim mają wielkie i otwarte serca dla ludzi, którzy z nimi tam przebywają. Każdy z nich zgodził się być częścią nowej wspólnoty na północy Ugandy, a my miałyśmy tę okazję, aby być z nimi przez te 14 dni towarzysząc im w pracy w wiosce dla uchodźców.
W Palabek przebywa obecnie ponad 34 000 osób, których ciągle przybywa. Obóz podzielony jest na 8 stref, które dzielą się jeszcze na bloki. Salezjanie znajdują się w 2 strefie w bloku 6. To miejsce codziennie gości młodych ludzi, którzy przemierzają nawet kilkugodzinną drogę, aby spotkać się właśnie tutaj, spędzić czas na grach, śpiewach, spotkaniach w grupach, a także katechezach. Brzmi jak miejsce księdza BOSCO? – takim własnie jest! Salezjanie robią co w ich mocy, aby Sudańczycy czuli się dobrze w ich tymczasowym miejscu pobytu, i aby nie zapomnieli, że Bóg JEST z nimi, że zawsze z nimi był i będzie!
W Palabek jest już 12 kaplic. Są one stworzone z blach, gliny, drewna, są też i takie które znajdują się po prostu pod drzewem, często kaplice znajdują się w szkołach, które na czas niedziel zmieniają swoją funkcję. Miejsca te gromadzą masę ludzi, którzy przychodzą spotkać się z Bogiem, dzięki obecności Salezjanów jest to łatwiejsze.
Ksiądz Ubaldino z Wenezueli spędził w Afryce już ponad 20 lat, wcześniej był rektorem w Sierra Leone. Był też jednym z pierwszych księży, razem z ks. Reddy’m (obecnie przebywającym na misji w Sudanie Pd.) i ks. Arasu, którzy przyjechali do Palabek. Kiedy razem wracaliśmy z niedzielnej Mszy Świętej, która miała miejsce pod drzewem, powiedział:
Ci ludzie potrzebują spotkania z Panem, potrzebują spowiedzi, potrzebują powiedzieć to, co ich spotkało tam w Sudanie podczas wojny. Ja często nie rozumiem, co oni do mnie mówią, bo nie znam acholi, ale Pan wie i Pan ich rozumie.
BYĆ dla kogoś – niby nic takiego, a jak wiele może dać drugiemu człowiekowi.
Pamiętam, że gdy przyjechałyśmy do Palabek ksiądz Roger powiedział nam, żebyśmy się nie zamykały w pokojach i nie liczyły na to, że ludzie będą do nas podchodzić, to my musimy zrobić pierwszy krok w tych znajomościach. Tak też zrobiłyśmy. Ruszyłyśmy w ich kierunku i poznałyśmy wiele osób, które później odwiedzałyśmy w wiosce. Zapraszane do domów, w których dzielili się z nami czym mieli, bo gość jest ważny, bo przynosi domowi błogosławieństwo. Rozmowy, zabawy, animacje, wspólne tańce i śpiew. Nie zawsze było łatwo, bo nie wszyscy znają angielski, a my nie znamy acholii, ale język miłości, o którym pisała Ewelina w swoim wpisie, jest ponad tymi wszystkimi barierami – Miłość jest ponad to, bo MIŁOŚĆ to ON.
Z księdzem Jefrey’em, dyrektorem nowo otwartej szkoły technicznej w Palabek, odwiedziłyśmy całodobowy szpital w wiosce dla uchodźców, do którego przychodzi masa ludzi każdego dnia. Szpital ma oddzielny budynek – a raczej namiot – położniczy, gdzie każdego dnia rodzi się nowy człowiek. My spóźniłyśmy się o kilka minut, aby zobaczyć poród jednej z kobiet. Noworodki kładzione są na ziemi owinięte w koce, gdybym nie zobaczyła główki jednego z nich, to bardzo możliwe, że mogłabym je podeptać, przez brak świadomości, że się tam znajdują. Odwiedziliśmy mamy i nowo narodzone dzieci, mężczyznę który ma poważne zakażenie i czeka na transport, chorych z malarią, HIV, poparzonego wrzątkiem chłopczyka, którego skóra już zaczynała się goić. Kiedy już mieliśmy wychodzić, jedna dziewczynka złapała mnie za rękę i powiedziała, że jeszcze nie odwiedziliśmy jej mamy i braciszka. Zaprowadziła nas do pokoju, w którym na podłodze zastaliśmy wspomnianą dwójkę, a także kolejną matkę z dzieckiem. Możecie wyobrazić sobie moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłam w tym pokoju przebiegającego szczura zaraz obok leżącego noworodka. Kobiety w ogóle nie były tym poruszone. Nadmienić trzeba, ze większość osób w szpitalu nie śpi na łóżkach, bo po prostu ich nie ma. Dla nas to nie do pomyślenia, dla nich to tylko szczur, a szpital, do którego przychodzą jest najlepszym w obozie. Takie spotkanie z chorymi wiele uczy, człowiek staje się mały, jedyne co może zrobić to przyjść i dać trochę siebie, trochę swojego czasu, uwagi i najważniejsze – dać Bogu miejsce do działania poprzez wspólną modlitwę.
Miałyśmy też okazję poznać Eugine, który jest liderem katechistów w obozie, a także dziadkiem Munu, chłopca który jest u nas w ośrodku i którym mamy możliwość się opiekować. Opowiedział nam o wojnie w Sudanie Południowym i historii swojej rodziny, na koniec poprosił o przekazanie Wam kilku słów:
Ta sytuacja w naszym życiu – ona się kiedyś skończy, nie będzie trwała zawsze. Jesteśmy pełni nadziei, że pewnego dnia będziemy żyli w pokoju. Możemy żyć nawet najbiedniejszym życiem, ale przetrwamy. Upadliśmy i teraz się czołgamy, potrzebujemy Was, abyście podali nam rękę, abyście nas podnieśli i my już dalej pójdziemy sami. Potrzebujemy tylko tego, abyście nas podnieśli, nie zostawiajcie nas. Dobro, które podarujecie naszemu narodowi nigdy nie zostanie zapomniane, będziemy je przekazywać z pokolenie na pokolenie.
To był bardzo dobry czas dla nas. Doświadczenie Palabek zostanie z nami już na zawsze. Spotkane osoby, poznane historie, kolejne doświadczenie dobroci Boga. Módlmy się, ogłaszajmy Boże Królestwo w Sudanie Południowym i…
KEEP CALM Bóg JEST, zawsze BYŁ i zawsze BĘDZIE!