Wolontariusz popowrotowy: Szatan boi się ludzi radosnych
Apple, Windows, Asus, Skoda, Don Bosko – są marki, których nawet nie trzeba reklamować, bo mówią same za siebie
Dlaczego Ksiądz Bosko? Co takiego w nim jest, że tylu ludzi idzie jego przykładem? Co wyjątkowego jest w zgromadzeniu i wspólnotach salezjańskich? Hmm… przecież chodzi o to, że Ksiądz Bosko jest ŚWIĘTY! Nie trzeba niczego więcej… Tylko jak on to zrobił, że nawet po śmierci ludzie go pamiętają, chcą z nim być jak z przyjacielem i iść po jego śladach.
Pierwsza rzecz jaka rzuca mi się w oczy gdy mam kontakt z salezjanami to wielka radość! Radość, głośność, gry, zabawy. I to prawda – Bosko od dzieciństwa był niezłym zabawiaczem, znał miliony sztuczek magicznych, chodził po linie, był akrobatą, odgadywał co, kto ma w kieszeni. Ale.. później dorósł, dojrzał, zmienił priorytety. To nie tak, że do końca porzucił swoją przeszłość, ale nauczył się wykorzystywać zdolności i wszystko czego doświadczył i co zobaczył w dzieciństwie na większą chwałę Bożą. Może to był jeden z kluczy do tego, że zdobył serca chłopców, swoich wychowanków? – bo dał im całe swoje serce! Radosne i pełne zapału, a jednocześnie wypełnione Bogiem i Maryją. Miłość, miłość, miłość – to jest to, co miał ksiądz Bosko dla młodych. Był i kochał. I bardzo dobrze pamiętał, co to znaczy być młodym i radosnym.
Okazuje się, że w tym wszystkim jest jednak coś więcej. No bo skąd on tą miłość czerpał? No właśnie i tu wyjaśnia się tajemnica, że pomimo różnych niepowodzeń i trudności – przetrwał. Bo czerpał ze źródła: przykładem jest sen o dwóch kolumnach. Okręt z papieżem nie rozbije się o ile mocno przycumuje do dwóch kolumn – jedna to Najświętszy Sakrament, a druga to Maryja Wspomożycielka Wiernych. I nadal będą ataki wrogiej floty, nadal będzie trwać burza i sztorm, ale okręt Kościoła przetrwa. Przetrwa i ludzie na pokładzie tego okrętu będą szczęśliwi. Ksiądz Bosko tak żył i był niesamowicie szczęśliwy.
Wczoraj (31 stycznia) świętowaliśmy jego uroczystość. Głównym punktem programu była piękna Eucharystia – z asystą, kazaniem, wspólnotą, w atmosferze salezjańskiej. Zgromadziła ona różne wspólnoty salezjańskie działające bliżej i dalej Krakowa; byli salezjanie i salezjanki (choć także był również inne siostry) i mnóstwo świeckich osób, dorosłych, młodzieży i dzieci, którym św. Jan Bosko jest bliski. Kościół Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych był wypełniony po brzegi… No właśnie… Bo Ksiądz Bosko ma COŚ w sobie.
A później zaczęła się dalsza część – jedzenie, rozmowy, chwila razem – do naszego stolika SWM-u co chwilę ktoś dokładał kolejne krzesło i się dosiadał. Dobrze było zobaczyć „swoich”, dobrze było ich przytulić, razem się cieszyć – bo była okazja! Z niektórymi widziałam się stosunkowo niedawno, ale byli też tacy, których nie poznałam ;)
Następnie przeszliśmy na aulę aby wziąć udział w stand-upie w wykonaniu kl. Krzysztofa Wasiaka. Trochę można było się dowiedzieć o życiu kleryka – z dystansem i z wesołej perspektywy autora. Ale najwspanialsza była piosenka wieńcząca kabaretowy występ: trochę autopromocja salezjanów, ale sama prawda! W międzyczasie najmłodsi mieli do wyboru wiele gier i zabaw, każdy mógł przymierzyć różne stroje (misyjne i nie tylko) i zrobić sobie zdjęcie w fotobudce. Ogólnemu świętowaniu towarzyszyły melodie salezjańskich hitów: piosenki „Don Bosko”, „Gdy Janek Bosko” śpiewane były z głośną radością, bo jak salezjanie chwalą Pana – to się tego nie wstydzą, są tacy spontaniczni, prości i bezpośredni!
Po kabarecie zaproszono wszystkich na kakao, faworki i drożdżówki. A my z SWM na chwilę wyszliśmy na zaproszenie ks. Jana Hańderka do Chaty Świata i wysłuchaliśmy kilku opowieści misyjnych Marka Wołkowskiego. Wiem, że w tym czasie odbyła się Tombola – czyli wielka loteria z wielkimi nagrodami oraz był występ zespołu kleryckiego Łośband. Gdy wracaliśmy z chaty Świata, to już było po koncercie… Niemniej postanowiłyśmy z Olą wdepnąć na chwilę – dziękuję! – bo klerycy nie skończyli grać. Kilka zdjęć i koncert specjalnie dla nas – śmieję się z tego – ale trochę się tak czułam, gdy weszłam i byłam jedną z trzech osób, które słuchały jeszcze grających i śpiewających kleryków… A może bardziej Boga, który chciał mi coś powiedzieć przez kleryków? Nie wszystkich znałam osobiście, ale ze wszystkimi czułam jedność rodziny salezjańskiej. Wiele od nich mogę się nauczyć. Bo trzeba uczyć się od świętych – ks. Bosko zainspirował się tym, jak ks. Comollo był wpatrzony w Jezusa i zapragnął być jak on. A teraz wiele osób dzięki temu salezjańskiemu patronowi uczy się, jak podążać drogą do nieba. Drogę wskazuje Święty wpatrzony w dwie kolumny: Eucharystię i Wspomożycielkę; jest on też wpatrzony w chłopców tym swoim napromieniowanym Bożą Miłością wzrokiem…
Wiem, że Ksiądz Bosko był pośród nas. I jestem tak bardzo wdzięczna, że mogę go poznawać. Bo ja dopiero zaczynam moją z nim przyjaźń. Ale już go pocałowałam (mamy relikwie ks. Bosko!), więc to znaczy, że nie jesteśmy sobie obcy (wiecie mam takie wrażenie, że jak nie znam jakiegoś świętego, to nie powinnam całować jego relikwii; bo przecież jak się z kimś nie znam – to nie przytulam się z nim, ani nie całuję. No to chyba niekoniecznie ze świętym ma być inaczej). Pan daje nam wiele darów. Dla mnie to jest wielka łaska, że mogłam być z tymi ludźmi w tym miejscu. I polecam! Dopóki nie doświadczy się samemu – to ciężko wytłumaczyć jak niesamowity jest duch salezjański. Ile razy jestem wśród ludzi „zarażonych” tym duchem, to uczę się od nich radości. Ale nie takiej zwykłej radości, tylko radości ŚWIĘTEJ!
Teraz jest czas, by kochać, DZISIAJ jest czas, by kochać.. bo jak mówił ks. Bosko: – Odpoczniemy w niebie.