Boliwia: kiedy wydarza się Boże Narodzenie

Podejrzewam, że czas świąt Bożego Narodzenia nie był łatwy dla żadnego z wolontariuszy przebywających na misjach, którzy spędzają święta tak daleko od swoich domów, rodzin, przyjaciół. Dla mnie, pomimo ogromnej tęsknoty za wszystkim tym, co każdego roku pomaga mi w przeżywaniu tych dni, był to niezwykły czas. Czas nowego odkrywania czym jest Boże Narodzenie, czas zachwytu nad tym co wydaje się być tak oczywiste, czas tęsknoty szczególnie za Tym, który jest w stanie wypełnić każdą pustkę, a który tego dnia stał się jednym z nas.

Obecnie w Boliwii jest lato, temperatura w Cochabambie sięga nawet 30 stopni i jak przystało na tę porę roku – o śniegu nie ma mowy. W centrum miasta w światełka zostały przystrojone palmy, a w sklepach nie pojawiły się ozdobione choinki. Zupełnie nic nie wskazywało na to, że Boże Narodzenie jest już tak blisko, a podczas rozmów z mieszkańcami można było wywnioskować tylko tyle, że będzie kilka dni wolnych od pracy. Z jednej strony było to dosyć ciekawe, ponieważ było trochę jak w Betlejem: mało kto wiedział co się dzieje; po co; a także – jak ważne jest to, co za chwilę miało się wydarzyć. Mimo to, Pan Jezus przyszedł do wszystkich ludzi na całym świecie, bez żadnego wyjątku. Nie brakuje oczywiście w Boliwii osób, które bardzo świadomie przeżywają ten czas, jednak ogólnie panująca atmosfera nijak przypomina naszą polską.

Betlejem odnajduję także w Matkach z naszego centrum, ponieważ bardzo przypominają mi one Maryję. Większość z nich to nastolatki, a więc można powiedzieć, że są w tym samym wieku, w którym Maryja urodziła Jezusa. Tak jak Maryja, nie mają nic: pieluszek, kołyski i szukają najlepszego miejsca, gdzie mogłyby schronić swoje dzieci. Jak Maryja po urodzeniu położyła Dzieciątko w żłobie, tak i one kładą swoje pociechy w kartonowej kołysce. Tak jak Maryja myślą o tym, co będzie dalej i tak jak Maryja musiała chronić Jezusa przed Herodem, tak i one często muszą przed czymś, lub przed kimś uciekać…

Wigilia była dla mnie najtrudniejszym, ale za to najowocniejszym dniem świąt. Rano razem z jedną z sióstr pojechałyśmy do szpitala, aby zawieźć na oddział neonatologii nowe kocyki i ubranka dla dzieci, a także odwiedzić synka jednej z naszych matek. Kiedy wróciłyśmy, w Polsce był już wieczór. Połączyłam się z moją rodziną, która siedziała przy wigilijnym stole. Wszystko było tak jak zawsze, z tą różnicą, że fizycznie mnie tam nie było, a przy stole po raz pierwszy zasiadł synek mojej siostry. Mam wrażenie, że tak bardzo było dla mnie oczywiste to, że tego dnia jesteśmy razem i że tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że święta spędzam właśnie z rodziną, iż dopiero będąc tutaj w Boliwii – doceniłam to jak bardzo jest to dla mnie ważne. Siedziałam w swoim pokoju przed komputerem, na ekranie którego widniały twarze osób, które bardzo kocham, obok leżał talerz pierogów i nigdy wcześniej tak bardzo nie tęskniłam za domem. Dziękowałam Panu Bogu za moją rodzinę i najbliższych, ale także za to, że dał mi drugą rodzinę, właśnie tutaj, w Cochabambie. Wiedziałam, że to właśnie tu mam być i właśnie w tym czasie.

Kiedy przyszedł czas kolacji, razem z siostrami podzieliłyśmy się opłatkiem i usiadłyśmy do wigilijnego stołu. Siostry bardzo postarały się o to, żebyśmy chociaż trochę poczuły się jak w Polsce i przygotowały kilka polskich wigilijnych potraw. Po kolacji udałyśmy się na Pasterkę, która w naszej parafii odbyła się o godzinie 19:00. Z moją współwolontariuszką Justyną byłyśmy zaangażowane w oprawę muzyczną. Grałyśmy na instrumentach i razem z dzieciakami śpiewałyśmy kolędy. Większość osób uczestniczących we Mszy św. przyniosła ze sobą figurki Dzieciątka, które złożono przy ołtarzu, a pod koniec liturgii zostały pobłogosławione. O północy po raz kolejny zasiadłyśmy do stołu, aby jak nakazuje boliwijska tradycja, zjeść świnię i zacząć świętować Boże Narodzenie! 😊

Spędzenie świąt Bożego Narodzenia w Boliwii pozwoliło mi na nowo odkryć prawdę, że Bóg, którego nic nie jest w stanie ogarnąć, tego dnia postanowił stać się człowiekiem i przyjąć wszystko to, co mamy my, a co więcej: przyjął to na zawsze, dlatego najlepiej rozumie wszystko to, co w danej chwili przeżywamy. Ten czas był dla mnie także dużym egzaminem. Pozwolił mi na nowo pokochać ludzi, z którymi żyję na co dzień, docenić osoby, które w tym szczególnym czasie były tak daleko, ale przede wszystkim pozwolił mi znaleźć odpowiedź na pytanie, czy w momencie kiedy zabraknie nam tego wszystkiego do czego przywykliśmy, co tak bardzo kochamy, to czy On sam wystarczy?

Do tej pustki, którą czułam w sercu, doszło jeszcze to, że w Boże Narodzenie zmarł synek jednej z naszych Matek. To już drugi Aniołek, który narodził się do wieczności w trakcie naszego pobytu w Boliwii. I właśnie w tym momencie, w którym z jednej strony czułam radość z tego, że mogę tutaj być, a z drugiej ogromną tęsknotę i smutek, przyszedł On – Nowonarodzony, ze swoim pokojem, radością, zrozumieniem i wypełnił całą tą pustkę. Boże Narodzenie dzieje się właśnie wtedy, kiedy otwieramy swoje serce i pozwalamy Mu przemieniać je w nowe, jeszcze piękniejsze.