Peru: Czas (intensywnego) oczekiwania – o amazońskich jasełkach

Grudzień to szczególny czas przygotowywania się do narodzin Boga. Każdego dnia podczas porannej mszy roratniej przecieramy zaspane oczy i wpatrujemy się w drżące w ciemności płomienie lampionów. Chętnie też ubierzemy jeszcze jedną parę skarpet i rajstop, jeśli nadchodzący mróz jest zwiastunem śniegu na święta; 6 grudnia dzieci zostaną obdarowane słodyczami i drobnymi prezentami – jedni znajdują je pod poduszką, a inni w wypastowanych dzień wcześniej butach. Po zjedzeniu tony mandarynek, trzeba jeszcze pilnować innych członków rodziny, by nie podkradali (zbyt wielu) pierników. Właśnie takie są polskie zwyczaje, za którymi tęskno czasami za granicą.

Moim pierwszym grudniowym zaskoczeniem był brak rorat w kościele. Choć w Polsce do tej pory nie udawało mi się wstawać każdego dnia, by o szóstej rano być na mszy roratniej. Jej brak w Peru ostatecznie przekreślił tegoroczne starania. Z dziećmi w oratorium nie było sensu więc przygotowywać lampionów czy serduszek z dobrymi uczynkami dnia do losowania figurek. Nie było słychać śpiewu „Archanioł Boży Gabriel” ani „Oto Pan Bóg przyjdzie”.

W tym szczególnym czasie uczyłyśmy się łączyć polsko-peruwiańskie tradycje: szóstego grudnia na codziennym „słówku”, podczas którego opowiada się krótką bajkę z morałem – wyjaśniłyśmy, kim był św. Mikołaj. Wspomniałyśmy też o słodkiej, polskiej tradycji i rozdałyśmy dzieciom symbolicznie cukierki. Dwa dni później z okazji kościelnego święta Maryi Niepokalanie Poczętej zorganizowałyśmy we współpracy z tutejszą młodzieżą ‘gincana’, czyli dzień konkurencji sportowych dla dzieci.

Przez cały miesiąc przygotowywałyśmy też ozdoby świąteczne.

przedświąteczne prace plastyczne

Od końca listopada w 4 kaplicach parafialnych odbywały się przygotowania do tzw. pastoriadas (odpowiednik naszych jasełek, czy też kolędników). Monika i Bernadeta były odpowiedzialne za przedstawienie w dzielnicy „Carabanchel”, natomiast  ja z siostrą zakonną w dzielnicy „Monzante”. W wolnym czasie jeździłyśmy do oratoriów, by razem z dziećmi ćwiczyć role, przygotowywać stroje, dekoracje i utrwalać tutejsze piosenki bożonarodzeniowe.

Było to niezwykle trudne ze względu na stale zmieniający się skład ekipy aktorskiej. Zapał teatralny u niektórych wygasł po pierwszej próbie, u innych zaiskrzył się dopiero w drugiej połowie grudnia, gdy nadeszły pierwsze dni 3-miesięcznych wakacji. W celu przeprowadzania jakichkolwiek prób mianowałam kolejne osoby na miejsce zaginionej Maryi czy śpiących po obiadku pastuszków. W rezultacie, gdy Maryja numer jeden powróciła, musiała zaangażować się w inny sposób, natomiast pastuszków nie potrafiłam zliczyć niczym Abraham swego potomstwa. Dzień przed próbą generalną pojawiła się ekipa czterech starszych chłopców – trzech z nich uratowało honor mędrców ze wschodu, a ostatni – dwunastolatka przed graniem podwójnej roli archanioła Gabriela  i św. Józefa.

Pomimo rozproszenia na próbach, debiutów aktorskich (czy w przypadku młodszych dzieci – pierwszego zetknięcia się z teatrem), dzieci ze wszystkich dzielnic dały z siebie wszystko. Zagrały pięknie, pamiętały swoje kwestie i wykazały się dużą odwagą, występując przed innymi mieszkańcami San Lorenzo. Podczas przygotowań mogliśmy się lepiej poznać – dzieci chętniej ćwiczyły śpiew własnych piosenek bożonarodzeniowych, gdy zaśpiewałam im polską kolędę. Mogliśmy uczyć się współpracy. Gdy pastuszkowie w „Monzante” zostali przemianowani na loretańskich rybaków (ponieważ dzieci z peruwiańskiej dżungli nigdy nie widziały pasterzy), animatorka razem z aktorami przygotowała wielką łódkę z kartonu jako element dekoracji.

Rodzice przyozdobili grotę-szopkę.

W dzień Bożego Narodzenia dzieci z „Monzante” o wczesnym poranku przyszły, by przygotować się do przedstawienia. Później wspólnie z innymi mieszkańcami dzielnicy uczestniczyliśmy we mszy świętej. Natomiast po występie, zgodnie z peruwiańską tradycją, wszyscy mogli napić się gorącej czekolady i poczęstować się panetonem (słodką bułką z bakaliami).