Wolontariusz popowrotowy: niedziela – dzień dla Pana!
Zbliża się weekend – może by w końcu odpocząć, zająć się nauką, wrócić do domu, po prostu pospać dłużej? A może nie… Każdemu z nas Pan daje to, czego potrzebujemy, więc wygląda na to i chyba rzeczywiście tak jest, że ja nie potrzebuję teraz za dużo czasu wolnego. Być może miałabym za dużo czasu, aby myśleć… A zamiast myśleć i planować – dużo lepiej jest ufać Jemu i kochać!
W ostatni weekend miałam jechać do Krakowa w niedzielne popołudnie poprowadzić Warsztaty Rodzinne z Misyjkiem. Siedzę sobie w sobotę w zaciszu swojego pokoiku z książką w ręku i słyszę telefon: – Może mogłabyś pojechać na niedzielę misyjną? Hmm.. ostatnia msza miała być o jedenastej, więc spokojnie zdążyłabym na Misyjka z powrotem do Krakowa… Nie myśląc zbyt wiele, zgodziłam się. Sprawdziłam sobie pociąg – 3.50 rano – super! Takim jeszcze nie jechałam… Ale był kolejny telefon – od księdza, był w pobliżu. Spakowałam się w pół godziny. Jeszcze tylko poszłam na Eucharystię (bo byłam umówiona z Mamą Maryją, tego dnia obchodziliśmy Jej uroczystość), a później – do Krakowa. Dobra droga.
Jeszcze wieczorem usiadłam na łóżku w pokoju w siedzibie wolontariatu, myśląc z Panem Jezusem: co tak właściwie jutro powiedzieć? Czytając czytania na niedzielę, pomyślałam sobie: ale po co ja to robię? Będę się stresować, będę musiała mówić, ach… trochę się chyba boję… Chociaż to przecież nie pierwszy raz – więc dlaczego? Niech Duch Święty działa, tak jak chce. I może nie zrobiłam wszystkich rzeczy, które planowałam zrobić tamtego wieczoru – dotyczących nauki na studia, czy dodatkowych przygotowań na Misyjka – a jednak świat się nie zawalił. Kolejny krok, by otworzyć się i brać to, co Pan Bóg mi daje.
Poranek. O 5.45 spotykamy się z Krysią i Darkiem. Pakujemy walizkę ze sklepikiem, żegnamy się z ks. Janem i jedziemy. Po drodze rozmowy, poznawanie siebie nawzajem, dzielenie się sobą. Pierwsza Eucharystia o godzinie siódmej.
Duchu Święty!!! Duchu Święty – przychodź. Uśmiech na twarzy, ponczo na piersiach, warkoczyki na włosach – i Bóg uczy mnie być misjonarzem także słowem. Dzielę się świadectwem w czasie homilii. Co jest kluczem? To, że ja jestem tylko narzędziem, że im bardziej ja jestem pusta, tym bardziej Bóg może być we mnie – i jestem pewna, że Duch Święty działa i mówi to, co On chce. To On, nie ja. A stresuję się dlatego, że jeszcze nie do końca i nie zawsze o tym pamiętam, gdy myślę, że to ode mnie i od mojego przygotowania zależy jak „wypadnie” świadectwo. Nawet z pozornych pomyłek Pan może uczynić wielkie rzeczy… dlatego nie mnie tu oceniać. Po prostu wystarczy robić wszystko co w mojej mocy, ale ufać tak, jakby wszystko zależało od Boga. I to takie piękne, bo gdy już wyjdę na ambonę, to jestem tak bardzo szczęśliwa, że mogę się dzielić Bogiem, który działa w moim życiu… Bogiem, który jest całym moim życiem. Mogę się Nim dzielić z drugim człowiekiem, z moimi braćmi i siostrami w wierze!
Po Mszy świętej przed kościołem czekamy na wychodzących z:
- uśmiechem – słyszeliście o świętych, którzy byli apostołami uśmiechu? Myślę, że to dobry pomysł na świętość. Uśmiech jest zaraźliwy!
- ulotką – aby podzielić się tym, co dla nas ważne, czyli Adopcją Miłości i zachęceniem do modlitwy i ofiary. To po to, aby wesprzeć dzieci z tych najbiedniejszych krajów, tak aby miały szansę na normalne życie – na jedzenie, na szkołę, na spełnianie swoich marzeń i prawdziwe poznawanie Boga i Maryi.
- sklepikiem misyjnym – gdzie są wyroby z całego świata, z których warto wybrać coś dla siebie. A taki drobiazg na co dzień będzie przypominać, że każdy z nas jest misjonarzem – tu i teraz, w domu, w szkole, w pracy. Że Bóg potrzebuje i pragnie każdego z nas jako swojego misjonarza
To spotkanie z drugim człowiekiem, wymiana uśmiechu i dobrego słowa. To życzliwość i świadectwo, że warto się dzielić, bo miłość, którą się dzielimy – zostanie pomnożona!
A później tak wspaniałe przyjęcie przez gospodarzy: ks. proboszcza, księży wikarych, panią gosposię. Zapraszają na wspólne śniadanie, które jest okazją do rozmów, bycia razem, dzielenia się radością. Jest to prosta radość, wynikająca z faktu, że mogę być tu, gdzie jestem. Towarzyszy jej odczucie wspólnoty Kościoła – wcale nie musimy się super znać, aby siedzieć przy jednym stole i tworzyć wspólnotę. Prosta radość, że jestem narzędziem w ręku dobrego Boga. Że jestem jakby Jego ręką.
Zwykła, niezwykła niedziela. Ktoś by pewnie powiedział, że za dużo jeżdżę, że powinnam się w tym czasie uczyć, albo sprzątać, albo wracać do domu, albo inaczej świętować Dzień Pański… Ale myślę, że w taki sposób doświadczam wielu łask i prezentów od Pana Boga – On za każdym razem uczy mnie pokory i zaufania Mu. Za każdym razem daje mi spotkania i ludzi, których nie da się nie kochać, którzy w sercu mają Boga. Za każdym razem mogę w końcu zapomnieć o sobie i o presji jaką narzuca nam świat – o presji bycia perfekcyjnym i stresowaniu się każdym szczegółem, a skupić się i rozmawiać o woli Pana Boga i Jego marzeniach względem nas i całego świata. I po prostu się cieszyć! Bo mamy miliony powodów do radości. A jednym z nich jest to, że możemy wielbić Boga! Naprawdę nie wszyscy mogą to robić. To trzeba samemu przeżyć: doświadczyć jak wiele dobra rozlewa się podczas Niedziel Misyjnych. Trudno jest ubrać to w słowa.
+ Panie, spojrzyj na nasze uwielbianie Ciebie w każdej małej rzeczy, jaką czynimy, Chwała Panu!