Boliwia: rury, chlebki i polski sernik
Pracujemy i świętujemy. Tak wyglądał ostatni miesiąc w Kami. Ale po kolei.
W warsztacie mechanicznym do wykonania było sporo pracy. Wraz z pracownikami i chłopakami z internatu zgrzewałem rury, potrzebne do odprowadzania wody, gromadzącej się w tunelu budowanym przez parafię. Praca ta zajęła kilka ładnych dni. Musieliśmy bowiem wykonać aż pół kilometra tych rur. Drugim zadaniem, które było do zrobienia w warsztacie, okazały się specjalne stojaki, które będą wykorzystane w masarni prowadzonej przez parafię salezjańską w Kami. Będą na nich wieszane udźce wieprzowe, które przemienią się w smaczne wędliny. Musieliśmy zatem przygotować wszystkie części, pociąć, wyczyścić, wytoczyć i zespawać w całość, a następnie pomalować.
Bez pracy nie ma kołaczy, ale jak już te kołacze są, to trzeba świętować. Tak więc na początku listopada obchodziliśmy Uroczystość Wszystkich Świętych, a także wspominaliśmy wiernych zmarłych. W przeddzień, ostatniego października, piekliśmy specjalne chlebki, związane z boliwijską tradycją, o niecodziennych kształtach. Były różnorakie zwierzęta, warkocze (to polski wkład) i ludzie, zwane tutaj tantawawa. Tanta, w języku ajmara oznacza chleb, a wawa znaczy dziecko. Wszystkich Świętych nie było obchodzone hucznie, natomiast drugiego listopada cmentarz był zapełniony ludźmi. I gdy w Polsce na grobach królują chryzantemy i znicze, tak tu nagrobki zmieniają się w stoły, bogato przystrojone i pełne jedzenia. Świętowanie trwało cały dzień. Ludzie chodzili od grobu do grobu, modląc się i zbierając jedzenie.
Hucznie też obchodziliśmy 11 listopada, bo w końcu w tym roku to już stulecie niepodległości. Zostało przygotowane specjalne polskie jedzenie, jak bigos czy sernik, a naszym towarzyszom z parafii rozdaliśmy biało-czerwone szaliki. Salezjanie złożyli zaś wszystkim Polakom,za pośrednictwem internetu, życzenia. W ten dzień, mimo że z dala od ojczyzny, można było jednak poczuć się jak gdzieś tam, daleko za oceanem.