Boliwia: Jak święta to tylko z rodziną do Jezusa
Święta Bożego Narodzenia to dla wielu z nas jedna z najbardziej magicznych chwil w ciągu roku – ciepła rodzinna atmosfera, pasterka, gorące potrawy, dużo ozdób i prezenty. I najważniejszy z wszystkiego – Jezus, na nowo przychodzący do naszych serc.
Czy z dala od rodziny i tradycji jest tak samo? Czy tak, jak się wielu wydaje święta na misjach są trudnym okresem?
Przygotowania zaczęły się gdzieś około początku grudnia. Dzieci z naszego domu zostały podzielone w 4 grupy: do strojenia oratorium, jadalni i dwóch sal do nauki. Choinki, szopki, ozdoby na ściany, na sufit…Przepiękne rzeczy, które pomagają w dobrym przeżyciu tego czasu. Czas spędzony z nimi przy pracy też był dobrym czasem, gdy mogliśmy się poznać odrobinę, tak po prostu, w codzienności. I w międzyczasie zaczęły się przygotowania do MONAIN – jest to 9 dniowe wydarzenie dla dzieci do 12 lat w oczekiwaniu na Boże Narodzenie. Jakiś tydzień wcześniej codziennie wieczorem przygotowywaliśmy się my – animatorzy, którzy później mieli to jakoś ogarniać. I akurat wtedy dowiedzieliśmy się o konkursie dla organizacji na szopkę z recyklingu – do 2 m wysokości i szerokości. Zabraliśmy się do pracy, a że w ciągu dnia nie było czasu, to zostały tylko noce czasem do północy, czasem do pierwszej nad ranem – ale zdecydowanie było warto. Siostra bardzo skutecznie nami dowodziła, a jednocześnie była, pracowała, dawała siebie – myślę, że dziewczyny czują się przy niej bezpiecznie. No i zajęliśmy pierwsze miejsce! Warto.
Rozpoczął się MONAIN. Najpierw zapoznanie, zabawy, kolejny dzień to wspólna Eucharystia. Od poniedziałku do czwartku mieliśmy zajęcia tematyczne, na których poznawaliśmy kolejne osoby z szopki: Maryję, Józefa, pasterzy i owce, gwiazdę, magów.. Zdecydowanie praca z dziećmi 4-6 lat nie należy do najprostszych, potrzeba dużo energii, zapału, chęci – właściwie nie brzmi to skomplikowanie, trzeba dużo chcieć i się nie zniechęcać. A potem każde z dzieci wybierało czy chce się uczyć piosenki, tańca, teatru, czy robić świąteczne kartki. I tak się kończyło. Wieczór spędzić było z Panem Jezusem na Mszy Świętej. Piątek do dzień błogosławieństwa zwierząt – tyle psów co było to się nie mieści w głowie. Ogrom. I zaczęliśmy w kościele, więc nie było łatwo usłyszeć co ksiądz mówił. Sobota – pielgrzymka do sanktuarium ze śpiewem na ustach i kwiatkami dla Maryi, a Niedziela Msza w przebraniach świętych. Oczywiście moje serce uwiodła św. Tereska. Ale ważne to co ksiądz powiedział na Mszy, że warto mieć takiego „swojego” świętego za którego pośrednictwem można się zwrócić do Boga i który będzie przykładem życia i motywacją do świętości. Ale święci tak naprawdę są już tu, pośród nas i ja to bardzo czuję tu gdzie jestem. A na koniec nasze dzieci tańczyły do „Taki duży, taki mały” tylko w hiszpańskiej wersji – ale jak dla mnie to od razu kojarzyło się tak polsko. W poniedziałek Boże Narodzenie, a więc uroczysta Msza św. a przed nią przedstawienie efektów pracy grupy teatralnej, muzycznej, tanecznej i kartkowej. We wtorek ukoronowaniem wszystkiego było adorowanie Pana Jezusa w szopce – adorowanie oczywiście tańcem, bo jakżeby inaczej w Boliwii oraz.. czekolada na mleku i nasze oponki.. Taki ichniejszy zwyczaj.
A teraz chwila o samych dniach świątecznych. W wigilię Bożego Narodzenia po południu spotkaliśmy się wszyscy, od najmłodszych do najstarszych, w sali na wspólnej modlitwie, chwili spojrzenia na Pana Jezusa w szopce, uścisku ze sobą nawzajem i, co dzieci uwielbiają, prezentach. Jedno słowo które może opisać atmosferę to – rodzina. Nic więcej i nic mniej. Towarzyszyły nam dwie dziewczyny, które dawniej tu mieszkają a teraz studiują w Tarija, ale wróciły na święta.. Wróciły, bo tu jest ich rodzina. Wieczorem poszliśmy na pasterkę, która tu jest o 22, a przed nią były jasełka przygotowane przez młodzież z parafii, miały się zacząć o 20.30, co w boliwijskim znaczeniu czasu oznacza że zaczęły się o 21.30. Ale dobrze jest być tu w domu, bo szłam z dziewczynami i siostrą, więc one mają dobre poczucie czasu. Szłam w liczbie pojedynczej, bo Arleta już tam była. Grała św. Elżbietę. I naprawdę była niesamowita. Tak jak cała ekipa – a najbardziej chyba doceniam Maryję, którą była Jael, dziewczyna od nas z domu, bo niewątpliwie ma ona talent. Msza była uroczysta, z piosenkami świątecznymi, z wieloma ludźmi, z radością narodzenia Pana. Powrót i można spać..
Boże Narodzenie. Dzień uroczysty, z obrusami na stołach, z sukienkami do Kościoła, z byciem razem. Zaczęło się od MONAIN na głównym placu i przedstawieniu naszych prac, później Eucharystia, potem świąteczne lody i zdjęcie i wracamy na obiad. Po jedzeniu chwila oddechu i ruszamy aby adorować. Adorować Pana Jezusa. Z radością. Przybyliśmy do domu, gdzie nas zaproszono, do pokoju, gdzie w centralnym miejscu była szopka i dzieciątko. Dobiera się w pary i tanecznym krokiem zmierza do szopki, oddaje pokłon, a potem kolejna para i kolejna kolejka z różnymi wersjami tanecznego kroku – podoba mi się ponieważ to Jezus jest najważniejszy i to cenne, że możemy Go radośnie adorować. A potem – czekolada na mleku i oponki. Tak, zdecydowanie mnie to zaskoczyło.
Drugi dzień – na ogół się nie świętuje, ludzie idą do pracy – ale u nas dzieci mają wakacje, więc możemy sobie pozwolić. Do południa, o ile dobrze, pamiętam była jakaś wizyta z prezentami dla dzieci, a po południu MONAIN z czekoladą i słodyczami. Po powrocie przedstawiliśmy jasełka, które udało się nam przygotować z młodszymi dziećmi – są kochani i mają w sobie duży potencjał, i choć czasami brakuje cierpliwości wygląda na to, że warto. Po jasełkach chwila wspólnej adoracji u nas w domu. Przy przepięknej ogromnej szopce.
Teraz jest czas, że mamy wiele wizyt u nas w domu – wczoraj był clown z animacją!! – a zazwyczaj dobroczyńcy z prezentami, miłym słowem i ewentualnie animacją, czy jedzeniem. Druga opcja to my wychodzimy do domów gdzie nas zaproszą aby adorować Pana Jezusa.
I czy jest trudno tak daleko od naszych zwyczajów i naszego śniegu (którego podobno nie ma)? Chyba nie, bo nie to jest przecież najważniejsze w Bożym Narodzeniu. To co trudniejsze to pozwolić aby Chrystus narodził się na nowo w naszym sercu, aby przerwać monotonię szarej codzienności i szarej wiary i uwierzyć mocniej i głębiej. Aby choć odrobinę zrozumieć tajemnicę i prawdziwy sens tego czym jest Boże Narodzenie. I szukać Go mocniej – w swoim sercu. I pomagać Mu się rodzić wśród naszej codzienności, tak aby przez nasze ręce i obecność Jezus mógł kochać innych, aby oni przybywali jak pasterze do szopki, bliżej do Jezusa.
I to są piękne perełki tego pobytu, gdy w jakikolwiek sposób, nawet najbardziej nieporadny idziemy RAZEM bliżej Jezusa… Jak gwiazda, która tam była, jak aniołowie, pasterze z owieczkami, jak królowie, jak ja i ty – uczeń, muzyk, kucharka.. Jak dzieci z Domu Dziecka w Tupizie.
Abyście na nowo odkryli obecność Jezusa w was i doświadczyli Jego wielkiej Miłości. Tylko to się nie dzieje samo – trzeba zrobić pierwszy krok w stronę „szopki”, w stronę naszego Pana +